Żona mnie bardzo mocno weryfikuje. I… to jest piękne!

Opublikowano: 2 września 2019 r.

Rozmowa o znaczeniu najmniejszych gestów, rodzinie i słabości, w której działa Pan Bóg.

„Drobnostki, najmniejsze gesty, jakie można sobie wyobrazić. Bóg mówi: jeśli w to włożycie miłość to to zmieni świat” – mówi Marcin Jakimowicz*.
 

Katarzyna Matusz-Braniecka: Znamy cię jako dziennikarza „Gościa Niedzielnego”, ewangelizatora, lidera Diakonii Świętej Rodziny. A dziś chciałabym zacząć od rozmowy o tym, jak ma się nawrócenie do twojego małżeństwa?

Marcin Jakimowicz*: Nigdy się radykalnie nie nawróciłem, napisałem jedynie książkę „Radykalni”, o nawróceniach innych. Moje życie to wzrastanie, góry i doliny. A małżeństwo? Hmm, ciekawe, że o to pytasz, bo ja nigdy nie mówię o tym świadectwa (śmiech). To pole umierania dla siebie samego. Nie mam się czym pochwalić. Ostatnio łapię się na tym, że wyciąganie rzeczy ze zmywarki czy z pralki może być w rzeczywistości Królestwa równie ważne, jak egzorcyzmowanie kogoś przez kapłana. Mamy taką gradację, że w Królestwie są rzeczy ważne i ważniejsze. A skąd o tym wiemy? Skąd wiemy to, że to, że ktoś w tym momencie wiesza pranie (zapierając się jak tylko można samego siebie) nie jest dla Boga ważniejsze niż to, że będzie „wchodził w Pompejankę”? Jezus żył aż przez 30 lat w ukryciu Nazaretu, a publicznie działał jedynie przez trzy lata. „Czy zamiatanie jest czynnością mistyczną?” – zapytałem kiedyś klaryski z Kęt. „Jasne!” ‒ uśmiechnęły się ‒ Ruch miotłą: Jezu, kocham Cię. Ruch miotłą: Jezu, dziękuję Ci. Rytm świętości. Krojenie chleba, szorowanie podłóg. Wszystko jest modlitwą.

Rodzina – sport ekstremalny

Jak sobie radzisz z egoizmem? Jak nad tym pracujesz?

W ogóle „sobie nie radzę”. Życie sobie ze mną radzi. Życie rodzinne to – jak ktoś kiedyś mi powiedział, gdy dowiedział się, że zamierzamy z Dorotą wziąć ślub – najlepsza szkoła umierania dla siebie. Nie dowierzałem, ale teraz już wierzę (śmiech). Ostatnio głośno jest o spektakularnych odejściach kapłańskich. Często zastanawiam się, czy ci księża mieli przyjaciół, którzy mówili im całą prawdę? Nie wiem. Ja mam Dorotę, kochaną żonę, która mnie bardzo mocno weryfikuje. I… to jest piękne! Czasami jak mi coś powie, to leżę na łopatkach. Stawia mnie do pionu. To bardzo bolesne, oczyszczające, ale po jakimś czasie widać, że również błogosławione. Mam kogoś, dzięki komu wiem, jaka jest moja kondycja. A wiesz, jak weryfikuje cię sześciolatek i dwoje nastolatków? (śmiech). Rodzina jest sportem ekstremalnym, przy którym bledną wyniki zanotowane na Endomondo…

Nie wystarczy mówić o sobie: „Jestem grzesznikiem, jestem grzesznikiem”. To nadużywany slogan. Możemy sobie wydrukować wizytówki: „Jan Kowalski, grzesznik”, bo nie wypada inaczej. Ludzie nie lubią, gdy ktoś zgrywa supermana. A co to konkretnie znaczy? To znaczy, że nie można na mnie polegać, zawodzę, upadam. Nie brzmi to spektakularnie… A żona ci to pokazuje. I kocha cię z tymi wadami, a skoro ona kocha, to co dopiero Pan Bóg! Gdy jeden ze znajomych księży podesłał mi definicję miłości: „Mam ochotę go zabić, ale wciąż odkładam to do jutra” pomyślałem: „Skąd on o tym wie?”

Jakim chcesz być ojcem dla swoich dzieci?

Mam ci przeczytać dłuuuugą listę? (śmiech). Wrażliwym, łagodnym. A tymczasem jesteśmy taką klasyczną „włoską rodziną” z polskimi korzeniami. Bardzo się kochamy, przebaczamy sobie, nie ma „cichych dni”, ale czasami emocje rozgrzane są do czerwoności. Jak na Derbach Śląska. Bardzo chciałabym umieć trzymać język za zębami. Ostatnio złapałem się na tym, że moje dzieci częściej słyszą ode mnie komunikaty negatywne niż pozytywne. Przeraziło mnie to, bo wcale tak nie myślę. Bardzo dobrze myślę o Łukaszu, Marcie i Nikodemie, natomiast sygnały, które wysyłam, są często warczące, nakazowo-zakazowe („posprzątaj”, „znowu zostawiłeś naczynia”) i reaguję alergicznie na ich magiczne: „Zaraz!”. Nadużywam stwierdzeń „zawsze” i „nigdy”. Chciałbym, by mnie zapamiętały jako kogoś, kto kocha, by były moimi przyjaciółmi. Jak Dorota, moja żona. Kiedyś znajoma powiedziała, że nie wystarczy kochać dzieci, trzeba je lubić.

Bóg wybiera nas ze względu na kruchość

Co to znaczy w małżeństwie być przyjacielem dla siebie?

Przede wszystkim rozmawiać o wszystkim. Gdy pięć lat temu przeżywałem potężny wielowymiarowy kryzys (dotyczył też życia rodzinnego), o wszystkim mówiłem Dorocie. Nie chciałem, by Zły miał jakąś zatajoną szczelinę, otwartą furtkę, którą będzie mógł wykorzystać. Rozmawialiśmy o tym wszystkim, choć nie była to pogaduszka przy kawie. Bolało, ale Dorota widziała, że chcę pogadać z nią o tych trudnych sytuacjach.

Mówisz o małości, o tym, że Pan Bóg sobie tę małość w nas upodobał, jak to rozumieć?

Wedle narracji współczesnego świata liczą się jedynie ludzie przebojowi, ci, którzy mogą zagiąć innych znajomością kilku języków. Taki był dowcip: „Proszę mnie zatrudnić, znam kilka języków”. „Proszę pana, kilka języków to zna kelner w Szwajcarii… Co pan jeszcze potrafi?” (śmiech). W czerwcu byłem w Cisnej, z teatrem osób niepełnosprawnych EXIT. Tego dnia odbywał się tam też „Bieg Rzeźnika” – faceci biegli po górach 70 kilometrów. Mocne zderzenie. Z jednej strony podziwiani, uwalani błotem bohaterowie niczym z Marvela, z drugiej osoby, które trzeba było karmić. Zderzenie. I pytanie: który świat wybieram? Ten, który przebije się na pierwsze strony gazet, czy pełen kruchości? Mam wrażenie, że Pan Bóg wybiera nas ze względu na naszą kruchość, a nie długą listę zasług, którymi staramy się Mu zaimponować.

Ostatnio na rynku ukazał się twój audiobook „Alleluja i do tyłu”, wydane przez RTCK. Co chcesz nam o nim opowiedzieć?

Od paru lat piszę o ofensywie. Chrześcijaństwo to plan inwazji, nie ewakuacji. Ostatnio bardzo dotyka mnie jednak to, że zanim człowiek zrobi krok naprzód, w stronę Królestwa, musi wcześniej zrobić krok w tył i uznać swoją słabość. Zanim zawołasz „Jestem zdolny do wszystkiego” w rozumieniu katolickich „Iniemamocnych”, musisz zapłakać… „Jestem zdolny do wszystkiego”. W Dziejach Apostolskich czytamy o tym, że „apostołowie świadczyli z wielką mocą” (Dz 4, 33). W oryginale nie ma jednak tego „z”. Oni działali „wielką mocą”. To nie jest tak, że „Jakimowicz z Panem Bogiem”, ale „Pan Bóg działający przez Jakimowicza”. A to zasadnicza różnica.

 

*Marcin Jakimowicz, Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, ewangelizator. Mąż Doroty, ojciec Marty, Łukasza i Nikodema. Lider Diakonii Świętej Rodziny – wspólnoty, która od 30 lat modli się w Katowicach. Przed dwudziestu laty opublikował książkę „Radykalni” – poruszające wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem „Dzikim”. Wywiady z czołowymi muzykami rodzimego undergroundu i ikonami kultury niezależnej, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznawali się do wiary w Boga stały się bestsellerem i sprzedały się w kilkudziesięciotysięcznym nakładzie.

www.pl.aleteia.org