Dlaczego warto myśleć samodzielnie?

Opublikowano: 13 września 2016 r.

Kilka dni temu środowiska zrzeszone wokół Kampanii przeciw Homofobii, Wiary i Tęczy, Tolerado oraz inne organizacje identyfikujące się jako związane z organizacjami LGBT wsparte przez środowiska Tygodnika Powszechnego, Więzi i Znaku rozpoczęły akcję medialną „Przekażmy sobie znak pokoju”. Niektórzy, nawet głęboko wierzący, okrzyknęli kampanię sukcesem i niezwłocznie się do niej przyłączyli. Spójrzmy jednak ze spokojem na to, co proponują i do czego zapraszają organizatorzy. 

Po pierwsze twierdzą, że konieczne jest przekazanie sobie znaku pokoju pomiędzy osobami o skłonnościach homoseksualnych i innymi orientacjami seksualnymi a katolikami. Jak możemy odczytać to zaproszenie? Trzeba pamiętać, że Kościół katolicki nigdy nie stosował zbiorowej odpowiedzialności. Negatywne zachowania jednego czy drugiego człowieka, który mógł w jakiś sposób obrazić osobę o skłonnościach homoseksualnych nie są winą całego Kościoła. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek ktoś deklarujący się jako osoba o skłonnościach homoseksualnych został za to potępiony przez Kościół. Kościół zawsze przypominał o godności każdego człowieka, który stworzony na obraz i Boże podobieństwo powinien dążyć do tego, aby stawać się coraz bardziej podobny do Boga. Przypominają o tym dokumenty Kongregacji Doktryny Wiary z 29 grudnia 1975 r. oraz z 1 października 1986 r. i z 3 czerwca 2003 r. Autorzy dokumentów podkreślają, że akty homoseksualne są obiektywnie niemoralne, nieuporządkowanie i jako takie nie mogą się nigdy cieszyć akceptacją Kościoła. Nie osądzamy i nie potępiamy osób o skłonnościach homoseksualnych, ale zdecydowanie ukazujemy niespójność aktów homoseksualnych i ich niezgodność z Bożym zamysłem o człowieku.
To ważne, aby pamiętać, że odkrywając Boże objawienie stwierdzamy, że istnieją tylko mężczyzna i kobieta, którzy są wezwani do realizacji swojego powołania i wejścia w relację z Bogiem i pomiędzy sobą. Charakterystyką tej intymnej relacji pomiędzy mężczyzną i kobietą jest miłość, która przyjmuje dar życia i przez to małżonkowie otwierają się na uczestnictwo w życiu Boga. Prawdę tę akceptuje większość państw, które w rubryce płeć przewidują tylko dwie możliwości: mężczyzna albo kobieta. Nikt nie udowodnił dotychczas istnienia dodatkowej płci. Zresztą, patrząc na dążenia różnych organizacji zrzeszających osoby o innych preferencjach seksualnych trudno szukać jakiegoś stałego punktu odniesienia, ponieważ dla wielu ciągła zmiana orientacji jest konkretnym i zamierzonym planem działania. Nie ma nic stałego, jest tylko zmiana i przyjemność.  
 
Po drugie sugerują, że pomiędzy doktryną Kościoła, a ich światopoglądem toczy się wojna i to właśnie środowisko LGBT wyciąga wspaniałomyślnie rękę do zgody. Miałem okazję uczestniczyć w Synodzie o małżeństwie i rodzinie w październiku 2015 roku. Już wtedy próbowano wpłynąć na papieża i ojców synodalnych, aby podkreślili wielką wartość relacji osób tej samej płci. Franciszek jednoznacznie podkreślił jednak, że wartość małżeństwa i rodziny jest nieprzemijająca i nadrzędna. Papież mówił o szacunku do każdego człowieka, jednak nie zgodził się na reklamę i akceptację związków i par tej samej płci. Tę wykładnię potwierdza adhortacja posynodalna „Amoris laetitia”. Dziwi mnie więc to, że środowiska LGBT próbują za wszelką cenę wywołać u katolików wyrzuty sumienia i nakreślić nowe horyzonty myślowe niezgodne z objawieniem, a czasami wprost ze zdrowym rozsądkiem. 
 
Po trzecie środowiska medialne reprezentowane przez redaktorów, którzy definiują samych siebie jako katolików, wspierając kampanię sugerują, że oto właśnie przejrzeli na oczy i proponują nowy „oświecony” katolicyzm, gdzie wszystko będzie piękne i dobre i każdy będzie się cieszył tolerancją. Chciałbym zatem przypomnieć, że Jezus Chrystus nie uczył tolerancji, ale głosił Ewangelię miłości i wzywał do tego, aby żyć według przykazania miłości do Boga i drugiego człowieka. To wezwanie do miłości Kościół realizuje poprzez wieki. W historii Kościoła widzieliśmy różne nurty, które opierając się na człowieku, próbowały zmieniać naukę Chrystusa. Zawsze kończyło się to źle. Zamieszanie, próby narzucania swoich poglądów, granie na emocjach. Czy i tym razem nie jest podobnie?
 
Chciałbym jeszcze raz podkreślić, że nie ma w Kościele indeksu osób potępionych. Zawsze głosimy orędzie Bożej miłości i dlatego wierzymy, że osoba stojąca obok nas w kościele, wyciągająca do nas rękę na znak pokoju, przyjmuje i akceptuje nas jako człowieka. Jestem grzesznikiem, ale skoro przychodzę na Eucharystię, to chcę się nawracać i czynić moje życie coraz bardziej świętym. Przypuszczam, że cała kampania „Przekażmy sobie znak pokoju” nie tylko nie akceptuje tej prawdy, ale w sposób podstępny ma prowadzić do wywarcia nacisku na zmianę doktryny Kościoła. Uważam, że jako katolicy nie możemy popierać kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju”. 
 
ks. Przemysław Drąg
Krajowy Duszpasterz Rodzin
 
Dyrektor
Krajowego Ośrodka 
Duszpasterstwa Rodzin