Poronienie. Jak dobrze towarzyszyć osobie po stracie?

Opublikowano: 15 października 2020 r.

Co czwarta Polka doświadcza dziś poronienia lub straty okołoporodowej. 15 października, w Dniu Dziecka Utraconego, odbywają się Msze św. i modlitwy w intencji dzieci, które odeszły. Jak dobrze towarzyszyć kobiecie po poronieniu? W jaki sposób mężczyźni przeżywają tę utratę? I jak to wydarzenie może wpływać na wiarę? Z Anną Bajkowską, psychologiem, psychoterapeutką, która pracuje z osobami po stracie w fundacji Nagle Sami, rozmawia Izabela Pichola.

Izabela Pichola: W rozmowie z twórcami serialu internetowego o poronieniu – „6mm”, przeczytałam: „Poronienie to temat, który jest pod ziemią”. Co to oznacza?

Anna Bajkowska: To zdanie można interpretować na wiele różnych sposobów. Pod ziemią może oznaczać, że rozmawiamy w ukryciu. Albo, że jest to coś zasypanego, do czego ciężko jest się dokopać. I w tym sensie mogę się z tym zgodzić. Mówienie o doświadczeniu poronienia jest nadal tematem tabu. Tematem, o którym mówimy rzadko, niepewnie i z dużą rezerwą. Moje doświadczenie terapeutyczne pokazuje, że kiedy kobieta decyduje się tą stratą podzielić z bliskimi jej kobietami – przyjaciółkami, mamą, ciocią – to dopiero wtedy dowiaduje się, że w jej najbliższym otoczeniu takie doświadczenia także miały miejsce. Przez wiele lat nikt nie zdecydował się powiedzieć o tym otwarcie.

Domyślam się, że powodem tego milczenia może być lęk przed rozmową z innymi, poczucie winy albo wstyd. Jak przyjąć wiadomość o poronieniu tak, żebyśmy w społeczeństwie bardziej otwarcie rozmawiali na ten temat?

Nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi, w jaki sposób przyjąć tę wiadomość i jak na nią zareagować. Dużo zależy tu od potrzeb osoby, która doświadczyła straty. Czy potrzebuje pocieszenia? A może po prostu chce być usłyszana i uznana ze swoim doświadczeniem utraty. Z pracy w gabinecie wiem, że niektórym osobom może być bardzo trudno rozmawiać o tym, co się stało w swoim bliskim otoczeniu, albo tylko w jakichś określonych grupach, np. po powrocie do pracy. Trudno jest mi także odpowiedzieć na pytanie, jakich słów użyć. Łatwiej mi powiedzieć, jakich słów lepiej nie używać. Z tego względu, że nie ma jednej powtarzalnej instrukcji, ani magicznego stwierdzenia, które można by powiedzieć do kogoś, kto jest pogrążony w żałobie, albo w bólu po utracie. Nie ma takiego zdania, które jest w stanie zmniejszyć ból czy zabrać go osobie, która przeżywa stratę swojego dziecka.

Myślę, że większość z nas jest nauczona dawać rady i gotowe rozwiązania, dlatego uciekamy w znane: „Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Jeszcze się doczekacie dziecka. Tak widocznie miało być”.

W przypadku rozmowy z kimś, kto doświadczył straty, komunikaty stanowcze, konkretne, które mają formę rad, albo takich „pocieszaczy”, zamieniłabym na pytania: „Co mogę dla Ciebie zrobić? Jak się czujesz? Czego potrzebujesz? Czy chcesz ze mną porozmawiać? Czy mogę Ci w jakiś sposób towarzyszyć?”. Jeśli zadajemy drugiemu człowiekowi pytanie, to otwieramy się na to, żeby usłyszeć jego historię. Usłyszeć to, co przeżywa lub co myśli na dany moment. Natomiast zdania, które kończą się kropką i w których dzielimy się naszym przekonaniem czy naszym przemyśleniem, często mają odwrotny skutek i raczej zamykają na ten kontakt niż zapraszają do dalszej rozmowy.

Na szkoleniach, które prowadzę w fundacji, albo pracując z osobami, które chcą wiedzieć, w jaki sposób wspierać swoich bliskich, często mówię: „Jeśli nie wiesz, co masz powiedzieć, podziel się tym otwarcie. Powiedz: Nie wiem, co mogę dla ciebie zrobić,  jednocześnie wiem, że chciałabym być z Tobą. Czy jest coś czego ode mnie potrzebujesz?”. To też pomaga osobie, która jest w żałobie dookreślić, czego tak naprawdę mogłaby chcieć, jakiego wsparcia. Warto tu podkreślić, że może być również tak, że osoba po stracie zupełnie nie będzie przygotowana na to, żeby na te pytania odpowiedzieć. Będzie w niej tak wiele różnych emocji i myśli, że trudno będzie wyłuskać z tego jedną konkretną potrzebę, którą może zaadresować do kogoś bliskiego. Jednak warto jest rozmawiać, zadawać te pytania i podkreślać swoją gotowość do niesienia pomocy, ponieważ wszystko to w tym trudnym czasie może mieć znaczenie.

Jakie to są emocje i myśli? Czy mogłaby Pani przybliżyć stan osoby, która doświadczyła straty?

Może się pojawić, najbardziej powszechnie kojarzony z żałobą, smutek i żal. Ale również złość. Na lekarzy, że nie zrobili czegoś, co mogłoby temu zapobiec. Złość na osoby bliskie. Na partnera, że mnie zdenerwował, pokłóciliśmy się i doszło do tego, że poroniłam. Na los, na Boga. Uczuciem, które bardzo często towarzyszy moim klientkom w gabinecie jest poczucie winy. Zastanawianie się: „Czy ja zrobiłam coś, co spowodowało, że doszło do poronienia? A może to dlatego, że podniosłam tę cięższą reklamówkę? Albo nie dbałam o siebie wystarczająco, nie zrobiłam wszystkich możliwych badań”.

Mówi Pani o poczuciu winy kobiety. Czy mężczyźni też tak przeżywają tę utratę?

W moim poczuciu mężczyźni mają znacząco mniejsze społeczne przyzwolenie na to, żeby przeżywać emocje związane z trudnym i wydarzeniami. I to nie znaczy, że oni nie przeżywają tej utraty, aczkolwiek przeżywają ja w nieco inny sposób, ponieważ ich doświadczenie stawania się ojcem jest inne niż doświadczenie kobiety stawania się matką. Mężczyzna w swoim procesie żałoby także żegna – wyobrażenia na temat  dziecka, tego, co mieli razem robić, jaka miała być więź, którą by budowali. Ale pewien aspekt doświadczenia stawania się rodzicem jest mu niedostępny. Mam tutaj na myśli ten aspekt związany z przemianami fizycznymi u kobiety, które następują w jej ciele. Często dzieje się również tak, że mężczyzna w sytuacji kryzysowej, w momencie, kiedy dochodzi do straty, mobilizuje wszystkie swoje zasoby i wszystkie swoje starania, żeby zadbać o kobietę. Po to, żeby na tyle na ile może, ulżyć jej w cierpieniu. Bardzo często to, co przeżywa, to ogromne poczucie bezradności, że tak naprawdę niewiele może zrobić.

Pojawia się złość na Boga?

Tak. Pamiętam ze swojej pracy w gabinecie wiele sytuacji, w których w wyniku doświadczenia poronienia, relacja z Bogiem stawała się trudniejsza, bardziej skomplikowana lub uległa zerwaniu. Pojawiał się gniew, obrażenie się na Boga czy wycofanie się z obszaru duchowości.

Wyobrażam sobie, że w takiej sytuacji osoby wierzące zasypują parę propozycjami wstąpienia do wspólnoty osób po stracie, wyjazdu na rekolekcje lub na pielgrzymkę dla rodziców w żałobie po śmierci dziecka. A ich drażni wszystko to, co zahacza o temat związany z wiarą.

Ja zachęcałabym taką parę na tyle, na ile to możliwe do otwartości w dzieleniu się, mówiąc: „Nie jesteśmy teraz gotowi, żeby rozmawiać na takie tematy. Nie chcemy korzystać aktualnie z takich propozycji. Proszę, nie naciskajcie”. Ta autentyczność reagowania to też gotowość w stawianiu granic osobom w otoczeniu. Jeśli kryzys wiary jest czymś, co niepokoi osoby w żałobie, to myślę, że w takiej sytuacji gabinet psychologa może być miejscem, które pozwoli takiej parze przyjrzeć się doświadczeniu odsunięcia się od wiary, gniewu czy obrażenia się na Boga z różnych perspektyw. Tego, co to dla nich znaczy – z jakiego powodu przeżywają właśnie takie emocje i czego w tym stanie potrzebują. Nawet jeśli nie znajdą w sobie ostatecznych rozstrzygnięć, to prawdopodobnie uda im się poszerzyć świadomość siebie w tym obszarze. Proces terapii czy konsultacja z psychologiem mogą być w takiej sytuacji pomocne, tak jak i w przypadku innych wewnętrznych konfliktów, czy niepokojów. Rolą terapeuty nie jest oczywiście wskazywanie klientowi świata określonych wartości, ale towarzyszenie mu w dookreślaniu i odkrywaniu tego, które z nich mają dla niego szczególne znaczenie.

Jeśli zaś chodzi o najbliższe otoczenie pary, które forsuje swoją wizję sposobu przeżywania straty, to takim osobom powiedziałabym: Nie naciskaj. Nie narzucaj swojego systemu przekonań czy wierzeń lub tego, co uważasz za słuszne. Otwórz się na rozmowę na ten temat. Wysłuchaj tego, jak przeżywa to druga osoba. Towarzysz jej w tym, żeby sama dla siebie mogła znaleźć odpowiedzi na te najważniejsze pytania. Rozmawiaj. Zadawaj pytania. Bądź otwarty. W ten sposób możesz towarzyszyć osobie w procesie dookreślania, co jest dla niej naprawdę ważne.

W Kościele Katolickim często mówi się o otwartości na nowe życie. Już podczas ślubu kościelnego ksiądz zadaje pytanie: „Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?”. Coraz więcej par zderza się jednak z rzeczywistością, bo okazuje się, że są otwarci i z ogromną miłością przyjęliby i wychowali potomstwo, ale mają problemy z tym, aby ono się poczęło. Albo poczęło się i za chwilę je stracili.

Kiedy usłyszałam stwierdzenie – otwartość na życie – pomyślałam, że ono może przyczyniać się do tego, że para, która doświadczy poronienia, może przeżywać jeszcze silniejsze poczucie winy, myśląc: „Przecież to miało być coś, co będzie nam dane. To jest element naszej roli społecznej i duchowej, a my nie jesteśmy w stanie tej roli wypełnić. Dzieje się coś niedobrego. Być może z nami jest coś nie tak”.

Ja myślę jeszcze o takim zdaniu: „A może my nie zasłużyliśmy, bo nam nie dano”. Mam takie przekonanie, że wciąż wielu z nas żyje w mentalności zasługiwania.

Myślę, że to niesamowicie ważne, żeby osoby, które mają tak znaczący wpływ na życie innych ludzi – w tym osób, które doświadczyły straty – a więc duchowieństwo, ale także lekarze, pielęgniarki, położne czy psychologowie mieli świadomość, że słowa niosą ze sobą ogromne znaczenie. To bardzo ważne, abyśmy zdawali sobie sprawę, że jesteśmy odpowiedzialni za to, jakich słów używamy, mówiąc o różnych zjawiskach czy doświadczeniach. Rozumiejąc tę odpowiedzialność dbajmy o to, by język, jakiego używamy, nie przysparzał bólu i cierpienia osobie, z którą rozmawiamy.

Ale nie jesteśmy już odpowiedzialni za to, jak te słowa ktoś zinterpretuje, prawda?

Tak, natomiast jesteśmy odpowiedzialni za to, do kogo je mówimy, z jaką intencją je wypowiadamy i kiedy to robimy. A także za to, jak dobieramy słowa, czy są one kategoryczne, opisujące rzeczywistość w czarno-białych barwach, czy uwzględniają to, że różne rzeczy w życiu są jednak względne i ma na nie wpływ wiele czynników.

Jak to, czy para z doświadczeniem straty zdecyduje się na pochówek swojego dziecka?

Pochówek czy odprawienie Mszy św. pogrzebowej  dla osób wierzących może mieć duże znaczenie. Myślę, że wiara czy religijność staje się dodatkowym źródłem wsparcia dla osób po stracie, ponieważ dzięki swojej wierze mogą nadać temu doświadczeniu głębszy sens. To para decyduje, czy taki rytuał przejścia jest jej potrzebny i jeśli chcieliby upamiętnić to, że ich dziecko było na świecie przez kilka tygodni pod sercem mamy, to rzeczywiście warto to zrobić. Ważne jednak, by zrobili to w zgodzie ze sobą. Mam również świadomość, że dla wielu kobiet czy par, podjęcie takiej decyzji, jest niemożliwe, ponieważ samo zderzenie się z informacją o poronieniu może generować tak wiele różnych emocji i myśli, że podjęcie decyzji, czy chce się dokonać pochówku czy nie, będzie, na tu i teraz, zwyczajnie zbyt trudne. Wierzę w to, że w życiu podejmujemy takie decyzje, które z różnych powodów były dla nas najlepsze. Czasami najlepsze, oznacza po prostu jedyne możliwe do podjęcia w danej chwili. Warto też dodać, że jeżeli para nie zdecydowała się na taką formę pożegnania, to, że taka możliwość się przed nimi nie zamyka. Mogą zrobić to w przyszłości w symboliczny sposób, tak, by mieć poczucie, że pożegnali się i domknęli to, co zostało wcześniej niedomknięte.

A jak jest z żałobą? Czy każda para powinna ją odpowiednio przeżyć i przepracować?

Tak naprawdę przeżycie żałoby dla każdej pary będzie oznaczało coś innego. Dla jednej pary domknięciem żałoby może być poczucie, że stają się gotowi do tego, żeby po raz kolejny starać się o dziecko. Dla kogoś innego, przeżyciem żałoby czy domknięciem tego procesu będzie to, że myśl o utracie nie będzie mu towarzyszyła codziennie. I to oczywiście nie oznacza, że o tym zapomni lub że nie będzie do tego wracać, ale że wracanie do tego wspomnienia będzie się działo tylko w pewnych określonych momentach. Jeszcze dla kogoś innego przepracowanie żałoby będzie oznaczało, że on/ona będzie w stanie rozmawiać o utracie ze swoimi bliskimi. Mówiąc o tym, co się wydarzyło nie będzie czuć tak silnego ucisku w klatce albo łez napływających do oczu. Kiedy pracuję z klientkami w gabinecie, to bardzo często zadaję im to pytanie: „Po czym poznasz, że przeżyłaś tę stratę, że twoja żałoba zaczyna się domykać?”. Myślę, że nie każda para, która doświadczyła straty na skutek poronienia, będzie przeżywała żałobę. Bardzo dużo zależy od tego, w jaki sposób będzie myślała o tym doświadczeniu i jak je będzie sobie tłumaczyła. Ale również od tego, do jakich wartości i przekonań para będzie się odnosiła, myśląc o tym, co się stało.

Mija trochę czasu od – pełnego bólu i cierpienia – doświadczenia straty. Zbliża się okazja do spotkania z rodziną. A na nim znajdą się, podejrzewam, takie osoby, które bez ogródek przy rodzinnym stole zapytają: „No to kiedy w końcu u was ten dzidziuś?”. Jak reagować na takie bolesne zaczepki?

Po usłyszeniu tego pytania, mam refleksję, że funkcjonujemy w przyzwoleniu na tego rodzaju przekraczanie granic u innych. Przyzwyczailiśmy się myśleć, że to jest w porządku –  zadawać kobiecie, albo parze pytania, które dotyczą bardzo intymnych obszarów ich życia. A prawda jest taka, że to wcale nie jest w porządku. Uważam, że dużą pracę w tym temacie możemy zrobić my wszyscy, reagując na takie pytania czy uwagi przy stole. Jak? Na przykład: „Wiesz, czuję się zakłopotana, kiedy zadajesz mi takie pytanie. To nie jest coś, o czym chcę w taki sposób z tobą rozmawiać”. To, co wydaje mi się ważne, to podzielenie się z tą drugą stroną swoimi odczuciami, przy jednoczesnym postawieniu granicy: „Nie będę o tym z tobą rozmawiać” albo „Nie chcę ci na to pytanie odpowiadać. Nie czuję się w porządku z tym, żebyśmy rozmawiali teraz na ten temat”.

Potrzeba wiele odwagi i siły, żeby wypowiedzieć tak stanowcze komunikaty.

Zdaję sobie sprawę, że czasami to będzie wystarczające, a czasami nie, bo mogą się pojawiać jakieś kolejne uszczypliwości i żarty, na które para nie będzie miała siły odpowiadać. Warto więc przed spotkaniem, na którym spodziewamy się takich pytań, poprosić kogoś bliskiego, kogoś, z kim czujemy się bezpiecznie i możemy otwarcie porozmawiać, żeby zadbał – niejako dla nas i za nas – o to, jak na tym spotkaniu będzie. Co mam na myśli? By na przykład uprzedził wcześniej pozostałych gości, że temat dzieci jest dla nas delikatny, ważny i intymny, i że bardzo prosi, aby tego tematu nie poruszać.

Wierzę, że w takich sytuacjach istotne znaczenie ma praca u podstaw, czyli konsekwentne trwanie przy swojej postawie. „Stawiam ci tutaj granicę i nie podejmuję dalej tej rozmowy, ponieważ jest to jest obszar mojej prywatności i intymności”. Mam takie doświadczenia z życia, ale i z mojej pracy w gabinecie, że kiedy zaczynamy otwarcie mówić o tym, gdzie te nasze granice są, jak przeżywamy daną sytuację, to to wprowadza pewną zmianę w relacjach. Może nie od razu, ale stopniowo ta zmiana się pojawia.

***
Anna Bajkowska – psycholog, psychoterapeutka Gestalt. Od 2013 roku współpracuje z Fundacją Nagle Sami, prowadząc konsultacje psychologiczne, terapię indywidualną i grupy wsparcia. Ważny obszar jej pracy stanowi wsparcie kobiet i par z doświadczeniem poronienia bądź utraty okołoporodowej.
Zobacz: Webinar Fundacji Nagle Sami

www.gosc.pl