Odkryć radość miłości – rozmowa o celach Roku Rodziny i powstającej strategii duszpasterstwa rodzin w Polsce
Zacznijmy w sposób pozytywny głosić naukę o małżeństwie i rodzinie, pomagając ludziom odkrywać radość miłości – zachęca w rozmowie z KAI ks. Przemysław Drąg, dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin. Jego zdaniem to główny cel trwającego Roku Rodziny „Amoris laetitia”, ważniejszy niż konferencje czy celebracje. Z kolei Beata Choroszewska, krajowa doradczyni życia rodzinnego podkreśla: „Chcielibyśmy, aby to małżeństwa posługiwały w parafiach innym małżonkom i narzeczonym”.
Tomasz Królak (KAI): Ogłoszony przez Franciszka Rok Rodziny „Amoris laetitia” ma służyć pogłębionej refleksji nad treścią tej adhortacji. Czym ten czas powinien zaowocować na polskim gruncie?
Ks. Przemysław Drąg: Pierwsza sprawa, krytyczna i dla nas trudna, to w ogóle kwestia recepcji „Amoris laetitia” w polskich warunkach.
KAI: No właśnie, jaka ona jest?
Ks. Przemysław Drąg: Kiepska. Ponieważ Watykan prosił nas o informacje na ten temat, zebraliśmy dane z diecezji. Wynika z nich, że ze względu na rozdział ósmy, poświęcony związkom niesakramentalnym, wiele pięknych, głębokich treści – niestety umyka. Chodzi o wątki dotyczące wychowania czy duchowości małżeńskiej. Tymczasem, co trzeba otwarcie powiedzieć, nawet Jan Paweł II, który tak kochał małżeństwa, nie mówił aż tak wyraziście o mistycyzmie małżeńskim jak czyni to Franciszek. Ale to nam gdzieś uciekło.
Jeśli Kościół w Polsce jest częścią Kościoła powszechnego, a więc słucha papieża, to trzeba zrozumieć, że „Amoris” nie może zamknąć się tylko na tym jednym rozdziale. Trzeba ten tekst czytać w całości i starać się zrozumieć, czym w myśli papieża jest tytułowa „radość miłości”, przeżycie jej w rodzinie, wychowanie dzieci, duchowość małżeńska czy edukacja seksualna.
Rok „Amoris laetitia” odczytuję jako zaproszenie do tego, byśmy zeszli do poziomu tekstu, żebyśmy przestali słuchać komentarzy, a zaczęli czytać adhortację. Ten czas ma nas prowadzić nie do eventów w katedrze i nie do kolejnego spotkania księży na jakiejś kolejnej konferencji tylko do tego, aby rodziny zaczęły się czuć w Kościele jak u siebie. Bo to one a nie księża, zakonnicy i siostry zakonne – są podstawą Kościoła.
Trzeba przyznać, że zaniedbaliśmy w kościele duchowość małżeńską. Pewnie dlatego już na początku dokumentu pada ważkie wezwanie papieża: przestańmy walczyć z tym czy owym, a zacznijmy w sposób pozytywny głosić naukę o małżeństwie i rodzinie.
KAI: Czyli chodzi o to, żeby nie skupiać się na, realnych skądinąd, poglądach i praktykach szkodzących rodzinie, lecz pokazywać, że udane życie rodzinne to szansa na rozwijanie potencjału duchowego i emocjonalnego człowieka, a więc na drogę do szczęścia. Czy tak?
Ks. P.D.: Tak. Trzeba rodzinę odkrywać na nowo. Jestem tym szczerze zafascynowany i mógłbym powiedzieć rodzinom: zobaczcie, w małżeństwie i rodzinie mamy wszystko! Wartości, wychowanie, bliskość, relacje. Dlaczego do tej pory tego nie odkryliśmy? Dlaczego nie poszliśmy w kierunku głoszenia pozytywnego? Myślę, że to jest bardzo ważna nowość, którą proponuje Franciszek: nie mówmy, że nie ma zła bo ono oczywiście jest, ale przestańmy krytykować i bez przerwy diagnozować a zacznijmy spokojnie budować pewną wizję pozytywną, która nam została dana przez Pana Boga. Byłoby czymś wielkim, gdyby takie myślenie udało się wprowadzić najpierw na poziom diecezji, następnie parafii a wreszcie – do konkretnych małżeństw i rodzin.
I gdyby codziennie w małżeństwach i rodzinach – starszych i młodszych – odmówiono modlitwę w intencji Roku Rodziny, dzieciaków, także tych zagubionych, w intencji osób uzależnionych, które odeszły z rodzin, mają problemy, itd. – to byłoby bardzo zgodne z tym, o co chodzi Franciszkowi w związku z odczytaniem ducha “Amoris laetitia”. Takie są też moje marzenia związane z Rokiem Rodziny.
W roku “Amoris laetitia” chcemy powiedzieć wszystkim rodzinom: słuchajcie, to jest najpiękniejsze powołanie, jakim Bóg obdarzył człowieka – wejście w relacje, w wychowywanie, w bycie rodzicami, małżonkami, dziadkami. Uświadomienie sobie tego przez rodziny jest najważniejszym celem tego roku, a nie konferencje, celebracje itp.
Będziemy próbowali w tym dopomóc, publikując m.in. specjalne katechezy i filmiki zrealizowane w Watykanie. Ważne, żeby zrobiono coś w każdej rodzinie, niezależnie od stażu. Chcemy ich zachęcić do odkrycia, że są szczęśliwi; chcemy powiedzieć im: jesteście ze sobą 40 lat, kłócicie się, przebaczacie sobie, zastanawiacie się jak pomóc swoim dzieciakom, odkładacie ze skromnych emerytur, żeby wesprzeć dzieci i wnuki – i to jest piękne, to jest coś, co powinno przynosić wam radość!
Możemy cieszyć się też z tego, że jednak w większości przypadków, jeśli nie musimy nie odsyłamy seniorów do domów opieki, tylko walczymy jak długo się da o to, żeby byli w swoim środowisku, blisko nas. To jest piękne a jednocześnie nie mówimy o tym na co dzień, nie cieszymy się tym. Rok “Amoris…” to doskonała okazja do tego, żebyśmy to pokazywali. To jest heroizm zwykłego, codziennego, dnia.
Beata Choroszewska: Nieraz bywa też tak, że sami w rodzinach jesteśmy tak zabiegani, zatroskani o sprawy dnia codziennego, że zaczynamy postrzegać własne bycie żoną, mężem, matką czy ojcem jako trud, ciężar. Potrzeba odnowy myślenia na poziomie danego małżeństwa, rodziny. Dopiero spojrzenie w nowy sposób na współmałżonka, którego reakcje znam już na wylot, zaciekawienie się na nowo swoimi dziećmi, może być drogą do odnowienia więzi małżeńskiej, do wzmocnienia więzi rodzicielskiej.
KAI: A z czym polskie rodziny mają dziś największe trudności? Gdzie są ich słabe punkty?
Ks. P.D.: Moim zdaniem to są relacje. Relacje na przykład do księdza proboszcza, z którym się spotykam i mogę porozmawiać o moich sprawach trudnych.
KAI: Na czym polega problem?
Ks. P.D.: Wielu księży, po prostu nie potrafi zrozumieć trudności pojawiających się w rodzinach. To jest pewien paradoks, bo spotykają się z podobnymi wyzwaniami: jak dotrzeć do swoich wiernych, jak zapłacić rachunki za prąd i gaz, jak dogadać się z sąsiadami. Ale nie potrafią przełożyć tego na płaszczyznę spotkania z drugim człowiekiem. Wiele różnych osób chciałoby porozmawiać ze swoim proboszczem, z zaufanym księdzem, o swoich problemach, radościach i „dołach” – i napotykają mur. Na zasadzie: nie mam czasu, nie chcę, nie znam się, może kiedy indziej. To bardzo ludzi odpycha.
Drugi problem, który diagnozujemy w rodzinach i odbija się to także w poradnictwie, to fakt, że nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Kierujemy jedynie komunikaty typu: zrób to czy tamto, pojedź z dzieckiem na angielski, itp. Nie potrafimy natomiast tworzyć wspólnoty, usiąść razem przy stole na pół godziny i poczuć się dobrze. To jest dziś olbrzymi problem. Totalna „mijanka” ojca, matki, dzieci.
Jeśli usiądziemy wspólnie, porozmawiamy, posłuchamy nawzajem swoich planów, marzeń i tego, co nas niepokoi czy smuci – tam będzie Jezus Chrystus. Bo przecież On nam to obiecał: gdzie dwóch lub trzech zgromadzi się w imię moje – ja tam będę.
Warto zauważyć, że do naszych poradni rodzinnych zgłasza się coraz więcej osób chcących spotkać się z psychologiem.
B.Ch.: Czas pandemii spowodował, że wiele rodzin zamkniętych jest na małej przestrzeni. Problemy, które wcześniej były zamiatane pod dywan, zaczęły wychodzić na jaw. Okazało się na przykład, że wskutek wspomnianej “mijanki”, ojciec czy mama nie potrafią rozmawiać z własnym dzieckiem, nawiązać relacji. Dziecko nawet nie chce rozmawiać z rodzicem. Problemy zaczynają więc narastać.
Natomiast to, co w Roku Rodziny chcielibyśmy pokazać, to pozytywną narrację o rodzinie, ponieważ często ukazywana jest jako nieomal „generator” napięć i problemów. A jest to jedyne środowisko, w którym dziecko ma szansę rozwijać się prawidłowo; w którym rodzice mają szansę okazywać miłość swoim dzieciom, w którym jest możliwość nawiązywania więzi międzypokoleniowych – w rodzinach ale i z sąsiadami – o czym również mówi Franciszek.
Ks. P.D.: Myślę, że papież czerpie ze swoich argentyńskich doświadczeń wnosi do Kościoła powszechnego realia swojej ojczyzny, a więc pracy dużych farm, gdzie ojcowie są nieobecni, a związku z tym relacje pomiędzy małżonkami są różne. On mówi: zacznijcie się ze sobą spotykać, ofiarujcie sobie czas, porozmawiajcie. O czym? O waszych relacjach, waszej miłości, waszych doświadczeniach.
Franciszek jest tu wielkim optymistą (ja też!), bo jest przekonany, że rozmawiając o tych rzeczach, doświadczając czułości, bliskości, spotkania – ostatecznie dochodzimy do spotkania z Jezusem Chrystusem. Bo to on pomaga na przebaczać sobie wzajemnie, znosić monotonię codziennego życia małżeńskiego i rodzinnego, pomaga nam patrzeć z nadzieją na to, co przed nami.
“Amoris laetitia” zachęca po prostu do tego, żebyśmy próbowali dbać o codzienne, zwykłe sprawy, bowiem realizując je, powoli dochodzimy do spotkania z Chrystusem. I wtedy odkrywamy, że przebaczenie – ma sens; wolność naszych intencji, działań, pragnień, marzeń – ma sens; nasza miłość wzajemna jako małżonków – ma sens. To jest taka “pułapka” zastawiona na nas przez Franciszka.
KAI: Ale papież wie, że jak się złapiemy, to nie będziemy chcieli z niej wychodzić.
Ks. P.D.: Właśnie, coś takiego.
KAI: Ale przed małżeństwem i rodziną jest kurs przedmałżeński. Bywa, że narzeczeni uczestniczą w nim głównie po to, żeby zdobyć papierek, ale też poziom tych zajęć jest bardzo różny. Co powinno się tu przemyśleć w kontekście “Amoris laetita”?
B.Ch.: Rzeczywiście, te kursy są traktowane różnie. Natomiast w duszpasterstwie rodzin staramy się, aby przygotowanie narzeczonych było na naprawdę dobrym poziomie, dostosowane do współczesnych czasów i potrzeb młodych ludzi. Zaczynamy włączać w tych zajęciach pracę warsztatową z narzeczonymi, co ma zachęcać ich do przepracowania różnych tematów, lepszego poznania się.
To, do czego zaprasza nas w adhortacji Franciszek do jest towarzyszenie, bycie “przy”, a nie ocenianie, patrzenie z góry, nauczanie. Najpierw trzeba wejść w świat narzeczonych, poznać tę oto, konkretną parę, historię ich znajomości, przyjrzeć się ich miłości a jednocześnie pokazać drogę, którą mogliby pójść.
Zazwyczaj spotkania z narzeczonymi odbywają się tak, że pary, które mają już doświadczenie swojego stażu małżeńskiego dzielą się swoim świadectwem życia. I to przemawia najbardziej. Bardziej, niż nauki proboszcza.
Ks. P.D.: Na marginesie: Kościół katolicki w Polsce jest jedyną instytucją, która od ponad 50 lat troszczy się o to, żeby narzeczeni dowiedzieli się, czym jest małżeństwo, lepiej się poznali, pomyśleli o swoim potomstwie i o swojej przyszłości. Jest jedyną instytucją, która działa na tym polu zupełnie charytatywnie – nikt za to Kościołowi w Polsce nie płaci.
Coraz częściej to małżeństwa prowadzą narzeczonych do małżeństwa, co jest fenomenem w skali Europy, a nawet i świata. Bogu dzięki, bo był etap, gdy te przygotowania były bardzo sklerykalizowane.
Owszem, niektórzy mogą powiedzieć, że narzeczeni przychodzą, bo chcą tylko ten papierek. Ale mamy także świadectwa ludzi, którzy przyszli po zaświadczenie a doznali głębokiego nawrócenia, coś się w nich zmieniło. Zaczęli drążyć, pytać, szukać Chrystusa.
KAI: Okazuje się więc, że praca poradni rodzinnych ma nie tylko wymiar pragmatyczny, poradniczy właśnie ale może sięgać dużo głębiej.
Ks. P.D: – Cały czas staramy się podnosić kompetencje doradców życia rodzinnego. Nie chcemy ograniczać się do przekazywania wiedzy o metodach rozpoznawania płodności ale pokazywać bardzo szeroką paletę różnych możliwości i działań, które są potrzebne młodym ludziom. Często bowiem, jak widzimy, narzeczeni przychodzą bardzo w sobie zakochani i szczęśliwi, ale wywodzą się z rodzin bardzo patologicznych. W związku z tym, co podkreśliłem na ostatnim zebraniu Episkopatu, “Amoris laetitia” zaprasza nas do tego, żebyśmy podnieśli kompetencje naszych doradców, co wymaga oczywiście ich finansowania. Jest to, przyznaję, trudny temat, ale wszyscy powinni zrozumieć, że doradca nie może być tylko wolontariuszem.
B.Ch. – Obecnie opracowujemy pionierską, pierwszą w historii Kościoła w Polsce długofalową strategię duszpasterstwa rodzin. Myślimy o perspektywie 5-10 lat do przodu, z określonymi zadaniami i celami na każdy rok. Chcielibyśmy, aby to małżeństwa posługiwały w parafiach innym małżonkom i narzeczonym. Jak mówił Paweł VI: “Równi służą równym”. Chodzi o zmobilizowanie do takiej pracy tych, którzy są już przy parafii ale też o zaangażowanie ponad 3 tys. naszych doradców życia rodzinnego. To są osoby, które mają dobrze przemyślaną teologię życia i rodziny, bo oprócz “swoich” studiów wyższych ukończyli też podyplomowe studia z zakresu problematyki rodzinnej a ponadto mają własne doświadczenie życia rodzinnego. Niestety, pracują oni jako wolontariusze, ale mamy nadzieję, że to się zmieni, tzn. znajdą się pieniądze na sfinansowanie ich pracy.
Chcemy także wesprzeć wychowanie do życia w rodzinie, wychowanie seksualne dzieci. Weszliśmy we współpracę z Fundacją św. Józefa, która mocno zwraca uwagę na fakt, że do wykorzystywania seksualnego dzieci dochodzi przede wszystkim w rodzinach.
KAI: Wychowanie seksualne to zapalnik wielu dyskusji, w których w roli oskarżonego występuje Kościół jako, rzekomo, jej zdecydowany przeciwnik. Co podpowiada “Amoris laetitia”?
Ks. P.D: Warto przypomnieć, że w ogóle w nauczaniu Kościoła mówiło się, że pierwszym miejscem, w którym odkrywamy naszą seksualność i uczymy się jej jest małżeństwo i rodzina. I to rodzice są pierwszymi “edukatorami” seksualnymi swoich dzieci: poprzez rozmowy, tłumaczenie, przykład życia mają wyjaśniać dzieciom złożoność i piękno seksualności. Ale “Amoris laetitia” dodaje, że rodzice mają prawo do tego, by pozwolić osobom którym ufają, bo reprezentują ich poglądy na życie, małżeństwo, rodzinę – do wyjaśnienia tych zagadnień ich dzieciom. Oczywiście, to pozwolenie, “licencja” dla innych nie zwalnia rodziców od tłumaczenia dzieciom tych najważniejszych spraw.
Mówienie o tym, że w Polsce nie ma edukacji seksualnej jest czymś bez sensu. Jak wykazuje Szymon Grzelak w swoich badaniach na ten temat realizowania tego zadania podczas lekcji wychowania do życia w rodzinie, przedmiot ten (wbrew dość powszechnym wyobrażeniom) jest oceniany bardzo pozytywnie. Trzeba to pokazywać i uświadamiać, że dzieci nie są zainteresowane jakąś perwersją, lecz chcą odkrywać kim są, jakie są ich reakcje seksualne, z kim powinny się spotykać, jakich zachowań unikać i dlaczego, itd.
KAI: Wspomniał Ksiądz, że jeden rozdział, dokładnie ósmy (a może nawet jeden przypis – dotyczący Komunii św. dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych) – zdominował, przynajmniej w Polsce, recepcję całej adhortacji “Amoris laetitia”. Ale trzeba w tym kontekście zapytać, jak wygląda u nas duszpasterstwo takich osób?
Ks. P.D: Myślę, że w Polsce sytuacja jest wyjątkowa, bo wiele osób żyjących w związkach niesakramentalnych, które starały się o stwierdzenie nieważności swojego małżeństwa, w odniesieniu do kwestii Komunii św. mówi tak: trudne prawo, ale prawo, nie chcemy go naginać. Żyjemy, cierpimy i wychowujemy dzieci ale nie chcemy, aby Kościół dał nam prawo, które jest jakąś “furtką”. I to jest bardzo ciekawe.
Jako KODR dwukrotnie zrobiliśmy ogólnopolskie spotkanie wszystkich duszpasterzy osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Księża cytowali tam właśnie takie głosy: cierpimy, ale chcemy szanować prawo Kościoła. Jeżeli Kościół dopuści nas na jakichś warunkach, to musi to być bardzo przezroczyste.
Trzeba też powiedzieć wprost, że te wspólnoty są niewielkie.
KAI: Dlatego, że ci ludzie nie są zapraszani przez księży czy też nie czują potrzeby bycia w takim duszpasterstwie?
Ks. P.D.: To dość skomplikowane. Czasami jest to zaproszenie duszpasterza, ale te osoby nie chcą, bo boją się, że będą wytykane palcami. Zwłaszcza, gdy jest to mała miejscowość. Kiedy indziej znowu myślą: po co mielibyśmy tam iść, skoro Kościół i tak nie przekroczy pewnej granicy i nie da nam Komunii? Czasami daje o sobie znać obojętność wobec tematyki religijnej. Natomiast ci, którzy przychodzą i spotykają się, często przechodzą bardzo głębokie nawrócenie. I często, wskutek gruntownych przemyśleń, decydują się na tak zwane białe małżeństwo, żeby tylko móc przyjmować Komunię św. Ta wartość jest bowiem dla nich tak wielka i ważna. Dodam, że wcale nie są to w tych wspólnotach aż tak rzadkie przypadki. Oczywiście, to jest fenomen Polski i ogólnopolski, bo pod tym względem Szczecin wcale aż tak bardzo nie różni się od Tarnowa. Natomiast poza naszym krajem czegoś takiego nie ma.
Jednocześnie trzeba samokrytycznie przyznać, że nas, księży nikt nie nauczył pracy z osobami ze związków niesakramentalnych.
KAI: Również w konfesjonale?
Ks. P.D.: Tak, również tam. Nie jesteśmy po to, aby ich oceniać czy potępiać, lecz żeby im towarzyszyć – niezależnie od tego, jakie podejmą decyzje: czy będą trwali w związku nieformalnym, czy będą ubiegać się o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Tym bardziej, że najczęściej są bardzo, bardzo pokaleczeni. Ale niestety, nikt nas tego towarzyszenia nie nauczył. Cieszymy się więc, że udało się nam wprowadzić do seminariów obowiązkowy przedmiot “duszpasterstwo rodzin”, który nikogo nie potępia, lecz akcentuje potrzebę towarzyszenia i wskazuje jak to robić. To ważne tym bardziej, że w Polsce wciąż daje się odczuć negatywną postawę wobec osób po rozwodzie: “O rozwodnik. Z nim to raczej na dystans, bo nie wiadomo”. Jest postrzegany jako mniej wiarygodny.
KAI: Tak więc czy w okolicznościach radosnych czy trudnych, zarówno co do narzeczonych jak i małżeństw “Amoris laetitia” wskazuje duszpasterzom: patrzcie na ludzi pojedynczo, poznawajcie indywidualne historie, ważna jest osoba, nie masa. Czy tak?
Ks. P.D.: Tak Franciszek mówi: przestańmy wreszcie zajmować się wszystkimi, zacznijmy docierać do pojedynczego człowieka, do konkretnego małżeństwa. Tłumaczy też: każdy kapłan ważnie wyświęcony, z mocy samego sakramentu kapłaństwa staje się duszpasterzem rodzin. Nikt tego wcześniej nie powiedział, nawet “nasz” Jan Paweł II.
Myślę, że Polsce pewnych słów używamy za mało – i to też jest moje odkrycie dotyczące Franciszka. Chodzi o powtarzane przez niego często słowa: czułość i bliskość. To jest kapitalne, bo przecież nie możesz towarzyszyć komuś będąc chłodnym i na dystans. Musisz wykazać pewne zaangażowanie i – właśnie – bliskość, czułość.
KAI: Musisz wyjść poza swoją “funkcję” księdza.
Ks. P.D.: Tak, dokładnie, przełamać schemat. Ale – mówię to z pełnym przekonaniem – do tego w Polsce nie jesteśmy nieprzygotowani, ciągle tego nie rozumiemy. Dlatego naszym największym zadaniem jest uzdrowienie kwestii spotkania i to na różnych poziomach. Po pierwsze chodzi o spotkania księdza z konkretnym małżeństwem i rodziną. Po drugie: na poziomie małżonków, bo nasze doświadczenia pokazują, że oni ze sobą nie rozmawiają, nie mają dla siebie czasu i co najwyżej “komunikują”: jedź, załatw, umów, odbierz. Po trzecie relacja nas, małżonków, którzy stanowią jedność do osób, które są poza nami: naszych dzieci, teściów, środowiska, w którym jesteśmy. Gdyby to wszystko udało się z okazji Roku z “Amoris laetitia” przepracować to byłoby wspaniale. Przy czym, jak sądzę, papieski dokument jest zaproszeniem skierowanym także do rodzin niekatolickich. Papież zachęca wszystkich: odkryjcie radość miłości, ona jest w waszym sercu, trzeba tylko do niej dotrzeć, zobaczyć i po prostu – cieszyć się nią.
KAI: Jakie światło rzuca “Amoris” na dzieci i młodzież? W polskich realiach – choć na pewno nie tylko – ich sytuacja wydaje się coraz trudniejsza. Od jakiegoś czasu zwraca się uwagę na pogarszającą się sytuację psychiczną dzieci i brak specjalistycznej opieki w tej dziedzinie.
B.Ch.: Rzeczywiście, stan psychiczny dzieci i młodzieży jest teraz coraz gorszy, co jest spowodowane także pandemią. Młodzi korzystają ze smartfonów chcąc się skomunikować, ale brak bezpośrednich kontaktów z rówieśnikami wpływa na nich źle.
Adhortacja daje tu “odpowiedź”, bo te kluczowe słowa Franciszka: bliskość i czułość, można i trzeba odnieść także do młodego pokolenia w ogóle, a tym bardziej w obecnych, pandemicznych realiach. Chodzi o tę bliskość przede wszystkim ze strony rodziców, bo to oni są “ekspertami” od własnych dzieci. To oni, widząc, że coś się z dzieckiem dzieje, mogą od razu zareagować. Ale nie na zasadzie krytyki i wymagań, ale najpierw i przede wszystkim bycia przy, posłuchania, wykazania zrozumienia a potem właściwego zareagowania. Ważnie jest oczywiście wspólne spędzanie czasu i wykonywanie różnych prostych zajęć, jak gotowanie czy sprzątanie.
Kiedy jednak rodzic dostrzega, że jest jakaś trudność, dziecko przeżywa bezsilność, obniża się nastrój, pojawia się bezsenność, to oczywiście powinien zwrócić się o pomocy do specjalisty. W duszpasterstwie rodzin mamy poradnie specjalistyczne i ludzi dobrze do tego przygotowanych.
Ks. P.D.: Jako duszpasterz rodzin spotykam i takich rodziców, którzy mówią: nareszcie mamy święty spokój, bo nasze dziecko spędza 12-13 godzin przed komputerem. Bywa, że dziecko nie chce spotkać się ze swoimi kolegami i koleżankami, bo robi to wszystko wirtualnie. Marzę o tym, by jednym z owoców Roku Rodziny było wprowadzenie nowych zasad: w jeden dzień, najlepiej w niedzielę, wszyscy zamykamy komputery, telefony i inne komunikatory i spotykamy się ze sobą przy stole, rozmawiamy, spędzamy wspólnie czas na spacerze, grając w coś itp. Na początku to będzie “masakra”, będzie lała się krew, zwłaszcza w przypadku nastolatków, które nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyły. Ale to jest właśnie ta “pułapka” papieża: jeśli się spotkacie, porozmawiacie, będziecie ze sobą – na końcu tej drogi na pewno zobaczycie miłość, którą jest Jezus Chrystus.
Papież zdaje się mówić: nie interesuje mnie to, co dzieje się w katedrach czy na pielgrzymkach i innych eventach: interesuje mnie to, co dzieje się w waszych rodzinach. To jest w ogóle pierwsze tego rodzaju zaproszenie w dziejach Kościoła. Bo nawet adhortacja “Familiaris consortio” Jana Pawła II czy inne dokumenty, może były mniej praktyczne, skomplikowane teologicznie. A tu, chyba po raz pierwszy jest aż tak wyraźny apel: weź to do siebie, zacznij tym żyć w twojej rodzinie.
Powiedziałbym, że Franciszek zdaje się mówić nawet więcej: nie obchodzi mnie, czy jesteś w Kościele, zacznij celebrować miłość w twojej rodzinie, twoim małżeństwie.
Myślę, że w Polsce wciąż nie jesteśmy gotowi tego przyjąć. My lubimy wyzwania typu organizacyjnego: zróbmy jakieś wydarzenie. A Franciszek mówi: nie, nie, niczego nie róbmy tylko zacznijmy od naszych własnych rodzin, od uzdrawiania naszych relacji, zacznijmy rozmawiać a odkryjemy miłość.
KAI: Może się uda?
Ks. P.D.: Myślę, że już się udało. Słyszę o różnych sytuacjach w których zaganiani rodzice, w rozjazdach, delegacjach, nie mieli czasu dla dzieci. I nagle: stop, pandemia, praca zdalna. Teraz słyszę nieraz: proszę księdza, odkryłem, że mam dzieci, cieszę się nimi, zacząłem czytać im bajki na dobranoc itd. Nigdy o tym nie pomyślałem ani nigdy nie doświadczyłem. Teraz czuję się szczęśliwy.
KAI: Paradoksalne dobrodziejstwo pandemii.
Ks. P.D.: Tak. To są cuda tego czasu. Przeżywana w takim czasie “Amoris laetitia (może papież “przeczuł” pandemię?) stanowi dla rodzin wielką szansę.
Podziwiam Jana Pawła II, który ukazał Kościołowi i światu mistykę i duchowość życia małżeńskiego; podziwiam Benedykta XVI z jego wspaniałą teologią, ale odkrywam też radość Franciszka, który mówi: po tym wszystkim zacznijmy troszczyć się o zwykłe, codzienne sprawy, bo tam jest Pan Bóg. Papież przypomina o trzech najważniejszych słowach: proszę, dziękuję, przepraszam. Ktoś powie: teologii wielkiej to w tym nie ma. No, nie ma, ale jeżeli dobrze to zrozumiesz i zaczniesz praktykować, to na końcu spotkasz Jezusa Chrystusa.
***
Ks. Przemysław Drąg – kapłan diecezji rzeszowskiej. Studiował prawo na uniwersytecie w Pampelunie, gdzie obronił doktorat. Jest absolwentem Papieskiego Instytutu Studiów nad Małżeństwem i Rodziną im. Jana Pawła II w Rzymie. W latach 2011-2012 pełnił funkcję Diecezjalnego Duszpasterza Rodzin Diecezji Rzeszowskiej. Wykładał prawo kanoniczne w Wyższym Seminarium Duchownym w Rzeszowie w latach 2007-2013, a od 2015 również duszpasterstwo rodzin. Prowadzi rekolekcje, dni skupienia oraz kierownictwo duchowe małżonków i rodzin. Kieruje pracami KODR od 2011 roku.
Beata Choroszewska – ukończyła studia na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie na kierunkach: nauki o rodzinie, psychologia (specjalność psychologia kliniczna i osobowości) oraz pedagogika osób z niepełnosprawnością intelektualną i tyflopedagogika – studia podyplomowe. Posiada doświadczenie pracy z małżeństwami starającymi się o adopcję, dziećmi z niepełnosprawnością sprzężoną oraz rodzinami osób chorych terminalnie. Prowadzi wykłady na studiach podyplomowych z zakresu psychologii klinicznej dziecka i rodziny oraz kursy kwalifikacyjne dla nauczycieli. W KODR pracuje od 2018 roku.