„Urodziłam martwe dziecko. Nie żałuję” [wywiad]

Opublikowano: 27 lipca 2021 r.

Kiedy zobaczyłam Anielkę, poczułam ulgę i spokój. Wcześniej bałam się swojej reakcji, tego, czy np. nie będę brzydziła się martwego dziecka. Córka wyglądała, jakby słodko spała. Była piękna – mówi Ania.

Anielka nie miała nerek i pęcherza moczowego. Jej mama usłyszała, że dziecko prędzej czy później umrze, a na pewno nie urodzi się żywe. Sugerowano „zakończenie ciąży”. Ania nie zgodziła się. Donosiła ciążę do końca. Anielka urodziła się martwa, ale Ania cieszy się, że mogła ją przytulić, ucałować…

Marta Brzezińska-Waleszczyk: Kiedy dowiedziałaś się o chorobie twojego dziecka? Jaka była diagnoza?

Anna Fuks: Endokrynolog powiedział, że mam podejrzanie mało wód płodowych i że warto się temu przyjrzeć. 12 marca 2018 roku zostałam przyjęta do szpitala na patologię ciąży, gdzie miałam amnioinfuzję (dolanie wód płodowych). Następnego dnia potwierdził się najgorszy scenariusz – brak wód płodowych spowodowany brakiem nerek i pęcherza moczowego, co na następnym etapie ciąży oznacza brak rozwiniętych płuc.

Pierwsza myśl?

Czułam, jakbym dostała obuchem w głowę, nie mogłam uwierzyć. Wiedziałam, że nigdy nie zdecydowałabym się na aborcję, ale błagałam Boga, by moja córka umarła, skoro i tak nie ma szans na przeżycie. Bałam się porodu, chciałam poronić jak najszybciej, uniknąć tych wszystkich pytań o płeć, termin, imię… Wtedy myślałam, że nie dam rady, chciałam, żeby wszystko jak najszybciej się skończyło. Byłam w 20. tygodniu ciąży.

Diagnoza: dziecko nie ma nerek

Pytałaś Boga, dlaczego akurat ty? Po co to cierpienie?

Takie pytanie chyba nie padło. Ale cierpiałam, bo tak bardzo pragnęłam mieć córkę, a przy okazji diagnozy okazało się, że to właśnie dziewczynka… Był Wielki Post, podczas którejś z piątkowych liturgii zaczęłam pytać, po co to wszystko. Pomyślałam, że Bóg nie daje doświadczeń ponad miarę i powinnam się cieszyć, że zaufał nam na tyle, by ta sytuacja spotkała akurat nas.

Co usłyszałaś od lekarzy? Otrzymałaś niezbędne wsparcie?

Wiele razy mówili, że moja córka nie ma szans na przeżycie, że nie możemy nic zrobić, by jej pomóc. Słyszałam też, że mam prawo „przerwać ciążę”, jestem młoda, kolejne dziecko może być zdrowe, bo mam już dwóch zdrowych synów. Odpowiednie wsparcie? Chyba bym tego tak nie nazwała.

Padła propozycja aborcji?

Słowo „aborcja” nigdy nie padło, były sugestie przerwania ciąży – to samo, ale ładniej brzmi. Chodziłam po lekarzach, z których wielu nie rozumiało naszej decyzji o kontynuacji ciąży. Jeden z nich w ciągu 10 minut powiedział z 10 razy, że córka nie ma szans na przeżycie i pytał, czy jestem tego świadoma. Dopiero kiedy jasno powiedziałam, że NIE ZABIJĘ SWOJEJ CÓRKI, przestał. Chyba poczuł się trochę głupio, kiedy zrozumiał, że ja naprawdę traktuję to dziecko jak upragnioną córkę, a nie płód.

URODZIŁAM MARTWE DZIECKO

„Nie zabiję swojej córki!”

Donosiłaś ciążę do końca. To trudne uczucie, kiedy zamiast pierwszego krzyku trzyma się w rękach martwe dziecko?

Termin miałam na 25 lipca, urodziłam 24 o godz. 4.45. Córeczka nie żyła od kilku godzin. Już dzień wcześniej KTG wykazało bardzo słabe tętno. Może wydawać się, że w takiej sytuacji robi się cesarkę, ale pod wieloma względami lepiej urodzić naturalnie. Może to zabrzmi dziwnie, ale kiedy wreszcie zobaczyłam Anielkę, byłam szczęśliwa, że mogę ją ucałować, przytulić. Poczułam ulgę i spokój. Wcześniej bałam się swojej reakcji, tego, czy np. nie będę brzydziła się swojego martwego dziecka. Córka wyglądała jakby słodko spała, choć widać było po niej, że cierpiała w moim łonie. Dla mnie i tak była najpiękniejsza.

Czy personel medyczny umożliwił tobie, mężowi pożegnanie z Anielką?

Zostałam poinformowana, że będziemy mieli około dwóch godzin, żeby się pożegnać z córką. Ostatecznie trwało to cztery godziny. Zdążył nas odwiedzić zaprzyjaźniony ksiądz, z którym pomodliliśmy się trzymając Anielkę na rękach. Przyjechała jeszcze moja mama i ciocia. Zdążyliśmy zrobić zdjęcia i odcisk nóżki, dzięki temu mamy kilka pamiątek.

O tym doświadczeniu pisałaś na Facebooku, modliło się za was wiele osób. To pomogło przetrwać?

Po usłyszeniu diagnozy myślałam, że nie poradzę sobie z tym. Myślałam o sobie, o tym, co ja czuję. Próbowałam się modlić, ale nie wiedziałam, o co prosić. Nie umiałam powiedzieć Bogu niech się dzieje Twoja wola. Nie mogłam spać, bo ciągle płakałam. Zaczęłam prosić znajomych o modlitwę. Coraz więcej osób przychodziło mi do głowy, ale miałam z nimi kontakt tylko przez Facebooka. Wtedy postanowiłam napisać pierwszy post. Wstydziłam się, zastanawiałam, czy to ma sens, ale kiedy to zrobiłam… mogłam wreszcie spokojnie zasnąć. Szybko okazało się, że grono osób, które się za nas modlą stale się powiększa. Ludzie zamawiali msze, chodzili na nabożeństwa. Gdyby nie świadomość tego, chyba naprawdę nie dałabym rady. Wtedy zrozumiałam, że to jest po coś, że nasze dzieci są nie tylko nasze, ale Pana Boga, że my się na nie otwieramy. Zrozumiałam też, że to lekcja nie tylko dla nas, ale ludzi wokół, którzy nas wtedy wspierali. Może to dziwnie zabrzmi, ale poczułam się jak narzędzie Boga.

„Czuję spokój. Wiem, że córka jest już w niebie”

Liczyłaś, że Anielka cudownie wyzdrowieje, tymczasem – jak mi powiedziałaś – cud był pod twoim sercem przez 9. miesięcy. Chcesz przez to powiedzieć, że każde życie jest cudem, prawda?

Zawsze chciałam mieć dzieci, ale bałam się, że urodzę chore, niepełnosprawne. Odkąd jestem mamą, wiem, że matczyna miłość jest w stanie pokonać wszelkie przeciwności. Daje motywację i ponadludzkie siły. Na początku bardzo mnie bolało, że tak wyczekiwana przez nas córka jest chora, ale dzięki modlitwie udało się to przetrwać, a nagrodą było potrzymanie Anielki w ramionach. Dziękuję Bogu, że urodziła się martwa, nie musieliśmy patrzeć, jak cierpi, walczy o każdy oddech. To byłoby nie do zniesienia. Odpowiadając na pytanie: Tak, każde życie jest cudem, nawet to chore.

Mówisz o tym, co cię spotkało, dla mnie to świadectwo. Jaki komunikat chcesz przekazać ludziom, którzy to czytają?

Chciałabym, żeby ludzie ufali Bogu. On wie, co jest dla nas najlepsze. Daje doświadczenia po ludzku trudne, ale robi to dla naszego dobra. Oczywiście, nie powiem, że rozumiem w 100 proc. dlaczego Anielka była chora. Jest mi przykro, że nie mogę jej teraz trzymać na rękach, przytulać, karmić. Nie zobaczę, jak robi pierwsze kroki, uśmiecha się. Ale czuję taki pokój. Pocieszam się, że mam już córkę w niebie, że jest tam szczęśliwa. To też dla mnie motywacja, by zawsze być w łasce uświęcającej i jeszcze kiedyś się z nią spotkać.

Co powiedziałabyś ciężarnej, która słyszy diagnozę, że dziecko jest śmiertelnie chore? Boi się, że nie poradzi sobie, nie da rady urodzić dziecka, które umrze?

Nie wiem. To trudne i żadne słowa nie pocieszą w takiej chwili. Powiedziałabym może, żeby dała sobie czas na oswojenie się z tą wiadomością. Poprosiłabym, by nie podejmowała pochopnych decyzji. Szczególnie takich, których może żałować. Lekarze nieraz naciskają na przerwanie ciąży, ale już nie dodają, że później kobieta będzie to ciężko znosić. Pierwsze chwile są najgorsze, ale potem warto spróbować pomyśleć, że to w końcu nasze upragnione dziecko. A poza tym, nie zawsze diagnozy się sprawdzają. Kilka moich znajomych słyszało, że urodzi dziecko z zespołem Downa albo bez żołądka, a dzieci rodziły się zdrowe. A na koniec – jeśli Bóg daje ci takie doświadczenie, to da ci i siłę, by je przetrwać – trzeba „tylko” mu to powierzyć.

www.pl.aleteia.org