Powołanie: spotkanie dwóch miłości - ks. Marek Dziewiecki
Bóg nas rozumie i kocha,
dlatego każdemu z nas proponuje
optymalną drogę życia.
Wstęp
Im bardziej poznajemy samych siebie, tym bardziej zdumiewamy się niezwykłością naszego człowieczeństwa i naszymi niezwykłymi możliwościami rozwoju. Współczesna nauka odkrywa kolejne czynniki zewnętrzne (środowiskowe, społeczne, prawne, moralne, obyczajowe) i wewnętrzne (instynkty, popędy, hormony, feromony, mechanizmy wyuczone, nieświadomość), które wpływają na nasze zachowania i postawy. Im bardziej uświadamiamy sobie to, jak wiele jest sił, które na nas oddziaływają, tym bardziej zdumiewa nas wolność tych ludzi, którzy – pomimo tych wielorakich nacisków! – potrafią wiernie kochać. To tylko jeden z wielu przykładów wyjątkowości człowieka w stosunku do wszystkich innych istot, jakie istnieją w znanym nam, widzialnym kosmosie.
Zdumiewa nas jednak nie tylko nasza odrębność w stosunku do wszystkiego, co nas otacza na tej Ziemi. Jeszcze większe zdumienie budzi w nas fakt, że my, ludzie, ogromnie różnimy się — jedni od drugich — w naszych sposobach przeżywania i wyrażania człowieczeństwa, chociaż posiadamy tę samą naturę i tę samą godność. Jedni z ludzi noszą w swym wnętrzu świat niezwykłych marzeń i ideałów. Są pracowici, zdyscyplinowani, kompetentni. Zakładają szczęśliwe rodziny i okazują się niezawodnymi przyjaciółmi. Promieniują radością i czują się dziećmi błogosławieństwa. Inni z kolei noszą w sobie świat powierzchowny i karłowaty, a czasem wręcz prymitywny i wulgarny. Nie chcą, lub nie są w stanie ani kochać, ani pracować. Krzywdzą samych siebie i innych ludzi. Na ich twarzy widać agresję, grymas bólu, a czasem rozpacz.
Tak wielkich różnic nie obserwujemy w zachowaniu tych zwierząt, które należą do tego samego gatunku. Ich zachowania potrafimy stosunkowo łatwo zbadać, opisać, a nawet przewidzieć. Okazuje się, że na tej Ziemi jedynie człowiek nie podlega determinizmowi. Nie jest automatycznie sterowany instynktami czy biochemią. Codzienna obserwacja zachowań własnych i innych ludzi upewnia nas o tym, że to każdy z nas decyduje o swoim zachowaniu. I że niektórzy ludzie zajmują tak niezwykłą postawę wobec siebie i świata, że patrzymy na nich z podziwem, a nawet zachwytem i że zadajemy sobie pytanie, czy my też jesteśmy w stanie dorastać do takiej miary człowieczeństwa.
Te dwa fakty: nasza niezwykłość wśród wszystkich innych bytów tej Ziemi oraz nasza wolność w decydowaniu o sposobie przeżywania i wyrażania własnego człowieczeństwa, stawiają każdego nas w obliczu nieuniknionych pytań: skąd się wziąłem na tej Ziemi, skoro jestem tak inny, od wszystkiego, co ziemskie? Co powinienem uczynić ze skarbem mojego istnienia? Czy jest ktoś, kto może mi pomóc mądrze pokierować moim życiem i pójść drogą błogosławieństwa? A jeśli tak, to kim jest ten ktoś? I jaką drogę mi podpowiada?
Warto sprecyzować znaczenie podstawowych pojęć, którymi posługujemy się wtedy, gdy mówimy o powołaniach i o ludziach powołanych. W kontekście powołań kapłańskich czy zakonnych można stwierdzić, ilu w danym roku zgłosiło się kandydatów do domów formacyjnych. Nikt z nas nie jest natomiast w stanie stwierdzić, ile faktycznie jest w danym roku osób powołanych. Raczej nigdy nie dzieje się tak, że wszyscy powołani odkrywają i realizują swoje powołanie. Niektórzy zbyt mało pracują nad własnym rozwojem i zbyt niskie stawiają sobie wymagania, aby odpowiedzieć na dar powołania. Innych z kolei od pójścia drogą powołania odciąga środowisko, w którym żyją: rówieśnicy, media, dominująca ideologia, a nawet ktoś z bliskich. Zjawisko to dotyczy nie tylko osób powołanych do kapłaństwa czy życia konsekrowanego. Dotyczy ono również tych, którym Bóg proponuje małżeństwo i założenie rodziny, a którzy popadają w kryzys i — przynajmniej w tej fazie życia – nie są w stanie nikogo pokochać.
Z powyższych powodów błędne jest wyrażenie: „kryzys powołań”. Powołania to bowiem dar od Boga, a Bóg nie jest nigdy w kryzysie! Nigdy też nie zapomina o powoływaniu kolejnych kandydatów do małżeństwa, kapłaństwa czy życia konsekrowanego. W kryzysie mogą być natomiast niektóre osoby powołane, a nawet wiele z nich. Właśnie dlatego w Europie — a w pewnym stopniu również w Polsce — odnotowujemy obecnie kryzys powołanych i to nie tylko w odniesieniu do tych, którzy są powołani do kapłaństwa czy życia zakonnego, ale także w odniesieniu do tych, którym Bóg proponuje małżeństwo i rodzinę. Coraz więcej jest szlachetnych dziewcząt, które marzą o założeniu rodziny, ale nie znajdują odpowiednio dojrzałych kandydatów na mężów. Fakt ten nie oznacza, że Bóg „zapomniał” powołać do małżeństwa odpowiednią liczbę młodych mężczyzn, lecz że niektórzy z nich — z własnej winy czy też z winy innych ludzi – do małżeństwa nie dorośli.
Przejawem naiwności i magicznego myślenia byłoby przekonanie, że młodzi ludzie mogą dorastać do małżeństwa i rodziny, kapłaństwa lub życia zakonnego w oparciu o sam tylko dar powołania, a zatem w oderwaniu od sytuacji środowiska, w którym żyją czy w oderwaniu od stylu wychowania, jakie otrzymują w rodzinie, szkole, parafii. Kryzys wielu rodziców i nauczycieli, kryzys wychowania, rodziny, parafii i szkoły, negatywne oddziaływanie popularnych mediów, wszystko to ogromnie utrudnia młodym ludziom rozwój na miarę otrzymanego powołania.
1. Powołani do przyjęcia daru człowieczeństwa
Pierwszym powołaniem człowieka
jest przyjęcie daru człowieczeństwa.
Powołanie to zaproszenie do określonego sposobu istnienia, które Bóg kieruje do każdego z ludzi. Zaproszenie to jest na miarę największych pragnień i aspiracji danej osoby, a jednocześnie na miarę możliwości, jakie tkwią w ludzkiej naturze. Oczywiście na najwyższą miarę tychże możliwości! Zwierzęta nie są obdarzone ani rozumnością, ani wolnością. Z tego właśnie względu nie są w stanie ani odrzucić, ani świadomie przyjąć otrzymanego sposobu istnienia. Tymczasem człowiek obdarzony zdolnością myślenia i wolnością, sam decyduje o tym, czy i na ile uszanuje dar człowieczeństwa, który Stwórca mu zawierzył. Pierwszą zatem zadaniem człowieka jest przyjęcie do respektowanie skarbu człowieczeństwa, którym Bóg obdarzył każdego z nas. Innymi słowy, podstawowym zadaniem człowieka jest dorastanie do bogatego człowieczeństwa, gdyż każda łaska, jaką Bóg nas obdarza, a zatem także łaska powołania bazuje na naturze, którą otrzymaliśmy w darze od Stwórcy. Im bardziej dany człowiek — dziecko, nastolatek czy dorosły — chroni i rozwija w sobie dar człowieczeństwa, tym większą ma szansę na to, by z wdzięcznością przyjąć i wiernie realizować propozycje, jakie Bóg będzie do niego kierował w poszczególnych fazach życia doczesnego.
O powołaniu można mówić wyłącznie w odniesieniu do osób. Zwierzęta, rośliny i minerały nie mogą decydować o swoim sposobie istnienia. Wszystko bowiem, co nie istnieje na sposób osoby, jest zdeterminowane konkretnymi cechami i mechanizmami, nadanymi przez Stwórcę. Podobnie nie można mówić o powołaniu w odniesieniu do przedmiotów, które wytwarza człowiek. Przedmioty te mają bowiem przeznaczenie, które z góry określił ich wytwórca. Stanowią one własność człowieka i mogą być przez niego wykorzystywane jako środki do osiągnięcia określonych celów. Przykładem jest komputer, który w oparciu o wytworzone przez człowieka programy wykonuje logiczne operacje i dokonuje precyzyjnych obliczeń, a mimo to nie dysponuje ani świadomością, ani wolnością i dlatego nie jest zdolny do samostanowienia o sobie i o swoim losie.
W znanym nam, widzialnym wszechświecie jedynie człowiek jest osobą, czyli kimś, a nie czymś. Pytanie o osobę to pytanie o genezę i o sens zupełnej niezwykłości i niepowtarzalności człowieka pośród istot żyjących na tej ziemi. Potrzebna nam będzie cała wieczność po to, by znajdować coraz pełniejszą odpowiedź na pytanie o tajemnicę osoby i by coraz bardziej zachwycać się tym, że Bóg tak cudownie nas stworzył z miłości! Człowiek jest bowiem kimś aż tak wielkim, że nie mieści się ani w materialnym wszechświecie, ani w samym sobie! Tajemnicy osoby nie wyjaśni, ani nie opisze do końca żadna definicja.
Człowiek różni się od przedmiotów, roślin i zwierząt także tym, że nie sposób jest odkryć i opisać tego wszystkiego, co w nim jest ukryte, a także tego wszystkiego, co dzieje się w nim samym oraz w jego relacjach z innymi osobami. Żaden naukowy i pozanaukowy opis nie uwzględni do końca bogactwa osoby, ani nie przewidzi nieomylnie jej teraźniejszych i przyszłych zachowań. Bycie osobą oznacza, że człowiek zawsze pozostaje kimś nieskończenie większym od wiedzy, jaką aktualnie dysponuje na własny temat.
Człowiek jako osoba nie mieści się w tym, co cielesne, widzialne, psychiczne. Człowieka nie można zredukować „w dół”, czyli nie można zamknąć go w granicach wyznaczonych przez jego ciało, instynkty, popędy czy biochemię, gdyż jest przecież oczywiste, że posiada on jeszcze inne wymiary. Jednak z tych samych względów nie można redukować człowieka „w górę”, czyli zamknąć go w granicach jego duchowości, moralności, religijności czy osobowości, gdyż materialność i biologiczność to nieodłączna cecha jego sposobu istnienia. Człowiek jest bowiem osobą wcieloną. Jest też osobą psychiczną, ale osoba to nieskończenie więcej niż osobowość. Osobowość oznacza typowy dla danego człowieka sposób przeżywania i odnoszenia się do siebie i świata. Czasem ktoś radykalnie zmienia swój sposób przeżywania rzeczywistości, a także swój sposób odnoszenia się do siebie i świata, a przecież pozostaje tą samą osobą! Wierzyć w to, że można zredukować osobę do osobowości to tak, jakby wierzyć w to, że murawa boiska jest tym samym, co cały stadion. Tak jak ziemia jest fundamentem murawy boiska, tak bycie osobą jest fundamentem wszystkich wymiarów człowieczeństwa.
Każdy z nas stopniowo odkrywa własne bogactwo. Najpierw odkrywamy ciało, a następnie psychikę. Dopiero w kolejnych fazach rozwoju odkrywamy sferę moralną, duchową, społeczną i religijną, a także sferę wolności, wartości i ideałów. Tym, co łączy wszystkie te wymiary człowieczeństwa i co nadaje im sens, jest właśnie osoba. Osoba przekracza ograniczenia i możliwości własnego człowieczeństwa. Nie tyle składa się z poszczególnych sfer, ile raczej wciela się w te sfery i posługuje się nimi po to, by zrealizować sens swego istnienia. Właśnie dlatego kryterium dojrzałości człowieka nie może być jedynie rozwój jego osobowości. Osobowość odnosi się do sfery psychicznej, a ta jest jednym tylko z wielu wymiarów człowieka. Z tych samych względów sprawdzianem dojrzałości nie może być zdrowie fizyczne ani nawet bogactwo sfery duchowej. Może się przecież zdarzyć tak, że ktoś dysponuje zdrowym ciałem, ale wykorzystuje swoją siłę fizyczną po to, by stosować przemoc. Podobnie może zdarzyć się tak, że ktoś wykorzystuje swoją siłę psychiczną po to, manipulować innymi ludźmi. Jest też możliwe, że ktoś wykorzystuje swoje zdolności duchowe po to, by utwierdzać samego siebie w fikcyjnym poczuciu doskonałości, albo po to, by podporządkowywać sobie inne osoby. Z drugiej strony może ktoś mieć problemy ze zdrowiem czy doświadczać kruchości psychicznej, a mimo to być radosnym darem dla innych. Dojrzała osoba potrafi kochać także wtedy, gdy jej ciało, psychika czy duchowość pozostaje ograniczona i niedoskonała.
Człowiek jest kimś, kogo mamy szansę poznawać i coraz lepiej rozumieć jedynie wtedy, gdy poznajemy go w głąb, a nie wtedy, gdy obserwujemy jedynie jego zewnętrzne zachowania. A w głębi, tam „u mnie w środku”, jestem podobny do Boga! Stwórca objawia mi zdumiewającą prawdę o tym, że jestem Jego ukochanym dzieckiem, że jestem dosłownie nie z tego świata! Moje ciało zostało wzięte z materii, z prochu ziemi, ale ja – człowiek, jestem owocem dotknięcia mego ciała przez Boga, który nie jest ciałem, lecz Miłością. Jestem owocem spotkania, kontaktu, więzi z Bogiem, z ludźmi i z samym sobą. Jestem dzieckiem osób, a nie materii. Jestem kimś, kto potrafi zająć świadomą i wolną postawę wobec tego, co jest we mnie i wokół mnie. Jestem kimś, kto nie tylko nie mieści się w materialnej przestrzeni, ale też kimś, kto nie mieści się w doczesności. Zwierzęta mają początek i koniec. Tymczasem osoby stworzone przez Boga mają wprawdzie początek, ale nie będą miały nigdy końca, gdyż są kochane przez Stwórcę w nieodwołalny sposób. Być osobą to zatem najbardziej niezwykły sposób istnienia pośród wszystkich istot stworzonych. Być osobą to być kimś tak bezcennym w oczach Boga, że nawet Stwórca nie traktuje mnie jak swoją własność, lecz jak ukochane dziecko, o którego los troszczy się osobiście.
Być osobą to być kimś, kogo nie można kupić ani wymienić na żadne dobra materialne. Osoba nie może być przez nikogo posiadana. Może być jedynie kochana. Dojrzały człowiek to ktoś, kto nie tylko nie jest własnością innych ludzi, ale kto samego siebie też nie traktuje jak swoją własność. Wie przecież, że nie stworzył, ani nie wymyślił samego siebie. Człowiek dojrzały to ktoś, kto ze zdumieniem i wdzięcznością odkrywa, że został obdarowany tak bogatym człowieczeństwem, iż będzie potrzebował wieczności po to, by zachwycać się tym wszystkim, co otrzymał w darze od Stwórcy. W konsekwencji dojrzały człowiek to ktoś, kto jest dla samego siebie sejfem, a nie właścicielem. To ktoś, kto chroni samego siebie mocą Bożej mądrości i miłości.
Być osobą to być nie tylko kimś nieodwołalnie kochanym i bezcennym. To także być kimś, kto nie ma granic rozwoju. To być kimś, kto spotyka się z samym sobą i kto wychodzi na spotkanie z drugim człowiekiem i z Bogiem, i kto dzięki tym spotkaniom ma szansę każdego dnia stawać się kimś większym od samego siebie. Każde spotkanie oparte na prawdzie i miłości sprawia, że człowiek przekracza swoje własne ograniczenia i nieustannie rośnie. Gdy z miłością mówię sobie prawdę o mojej obecnej fazie rozwoju, to po każdym takim spotkaniu wzrastam w mądrości, wolności i odpowiedzialności. Jeszcze bardziej rozwijam się wtedy, gdy na sposób miłości i prawdy spotykam się z innymi ludźmi. Szczególnym miejscem rozwoju jest kontakt z osobami drugiej płci, które mogą mnie ubogacić swoim odmiennym sposobem przeżywania i wyrażania człowieczeństwa. Miejscem najbardziej niezwykłego rozwoju jest spotkanie z Bogiem, który stwarza mnie na swój obraz i podobieństwo i który objawia mi ostateczną prawdę o mnie.
2. Powołani do świętości
Powołanie człowieka
ukryte jest w Bogu,
a nie w człowieku.
Przyjęcie niezwykłego sposobu istnienia, jakim Bóg obdarzył człowieka i dorastanie do bogatego człowieczeństwa, to pierwsze i podstawowe zadanie każdego z ludzi. Wypełnienie tego powołania oznacza osiąganie wysokiej miary ludzkiej dojrzałości. Jednak rozwój w wymiarze ludzkiej natury nie wyczerpuje ani możliwości, ani granic rozwoju człowieka. W miarę dorastania do bogatego człowieczeństwa, Bóg proponuje każdemu z nas, byśmy stawali się coraz bardziej podobni do Niego! Zwierzęta zostały stworzone na miarę zwierząt, czyli na ich własną miarę. Tymczasem człowiek został stworzony na podobieństwo Boga, a więc na miarę nieskończenie większą od miary swojej natury! Właśnie dlatego naszym ostatecznym powołaniem jest przekraczanie granic najbogatszego nawet człowieczeństwa po to, by dorastać do jeszcze bardziej niezwykłego sposobu istnienia niż ten, który potrafimy odczytać w naszym człowieczeństwie. Nasze ostateczne powołanie ukryte jest nie w nas, lecz w Bogu.
Odkryć i zrealizować powołanie może tylko ten, kto naprawdę spotka prawdziwego Boga. Człowiek pozostawiony samemu sobie, nie potrafi zrozumieć genezy ani sensu własnego istnienia. Staje się dla samego siebie niewytłumaczalną zagadką. Własną mocą nie jest w stanie znaleźć racjonalnego uzasadnienia dla swego zupełnie niezwykłego sposobu istnienia, którym jakościowo różni się od wszystkiego, co go otacza. Im bardziej odkrywa i rozwija bogactwo człowieczeństwa, które otrzymał, tym bardziej czuje się osamotniony pośród wszystkich innych istot tej Ziemi i tym bardziej przeczuwa, że pochodzi z zupełnie innej Planety. W ten sposób staje się gotowy na spotkanie z Bogiem, który pierwszy wychodzi na spotkanie z człowiekiem. Natomiast ten z ludzi, kto nie dorasta do bogatego człowieczeństwa i w konsekwencji nie odkrywa swojej niezwykłości pośród istot tej Ziemi, nie dorasta do spotkania z Bogiem i dlatego traktuje Boga jako wymysł… niedojrzałych ludzi. Taki człowiek myli wiarę religijną z naiwnością, z dewocją, a nawet z ucieczką od rzeczywistości. Doświadczenie potwierdza, że kto nie wierzy w Boga, ten jest w stanie uwierzyć we wszystko. Nawet w to, że człowiek nie różni się w istotny sposób od zwierząt. Ateiści wierzą w to, że pochodzą od nieświadomej siebie materii, a chrześcijanie wierzą, że są dziećmi Miłości.
Po grzechu pierworodnym każdy człowiek, a zatem także ten, który rozwija w sobie bogate człowieczeństwo, ma trudności w nawiązaniu kontaktu z Bogiem. Nie jest to zjawisko zaskakujące, gdyż nie mniej poważne trudności przeżywa człowiek w kontakcie z ludźmi, a nawet z samym sobą. Z tego właśnie powodu nie wszyscy ludzie szukają Boga z entuzjazmem i fascynacją. Trudności w kontakcie z Bogiem mogą mieć nawet ci, dla których jest oczywiste, że są dziećmi kochającego Boga, a nie przypadkowym produktem ewolucji czy nieświadomej siebie materii i że ich serca pozostaną niespokojne i nienasycone, dopóki nie znajdą Boga.
Wielu ludzi szuka Boga z niepokojem. Czasem z lękiem, zawstydzeniem i ze spuszczoną głową. To mogą być ludzie, którzy niepokoją się wyrzutami własnego sumienia. Inni z kolei przeceniają możliwości ludzkiego intelektu i obawiają się, że zawierzenie Bogu siebie czy odkrywanie w Bogu sensu własnego istnienia oznacza rezygnację z autonomii myślenia. Tymczasem dojrzała wiara jest zawsze rozumna i wynika z faktu, że żadna nauka nie wyjaśni nam do końca tego, skąd czy od Kogo pochodzimy, kim jesteśmy oraz jaki jest sens naszego istnienia.
Są i tacy ludzie, którzy nie chcą w ogóle szukać Boga. Chowają się przed Nim jak to czynił Adam po grzechu pierworodnym. Chodzi tu najczęściej o ludzi, którzy boją się własnego sposobu postępowania oraz własnego sumienia. W konsekwencji swoje lęki przerzucają na Boga. Usiłują sobie wmówić, że są osamotnieni w kosmosie i że ich życie kończy się tak samo, jak życie zwierząt, czyli unicestwieniem. Tacy ludzie zwykle w godzinie śmierci doczesnej popadają w rozpacz, gdyż wtedy nie mogą już uniknąć konfrontacji z prawdą o własnym postępowaniu w życiu doczesnym.
Szukanie Boga i nawiązywanie przyjaźni z Bogiem to najbardziej niezwykła zdolność człowieka, który przyjmuje i rozwija otrzymany dar człowieczeństwa. Spotkanie człowieka z Bogiem to spotkanie kogoś skończonego z Kimś Nieskończonym! To spotkanie z Kimś, kto jest nieskończenie Większy i Inny niż ja i Kto mimo to troszczy się o mnie bardziej, niż kochający rodzice troszczą się o własne dzieci. Kontakt z Bogiem opiera się na wierze, ale dla człowieka rozumnego, który dorósł do miary bogatego człowieczeństwa, taka wiara nie koliduje z mądrością. Człowiek rozumny nie ulega intelektualnemu przesądowi, który — wbrew oczywistym faktom! — głosi, że naukowcy potrafią wszystko zbadać i wszystko wyjaśnić. Taki człowiek wie, że nie tylko nasze więzi z Bogiem, lecz także nasze więzi z drugim człowiekiem nie są możliwe bez wiary i zaufania. To, że drugi człowiek mnie kocha, że chce mnie chronić i szanować, że jest wobec mnie szczery, że bezinteresownie troszczy się o mój rozwój – to wszystko nie podlega dowodom! Decydując się na spotkanie z drugim człowiekiem, zawsze podejmujemy ryzyko, zwłaszcza wtedy, gdy łączymy z tym drugim człowiekiem nasz los i naszą przyszłość.
Przyjęcie od kogoś miłości jest zawsze aktem zawierzenia. Drugi człowiek może mi jedynie dawać znaki przyjaźni czy szczerości. Ale jego wnętrze, jego motywacje, jego nastawienie do mnie pozostaje przede mną zakryte. Mogę jedynie uwierzyć w szczerość jego znaków i na tej wierze budować z nim coraz mocniejsze więzi. Mogę też się mylić i nie uwierzyć w jego szczere słowa i czyny miłości, skazując się w konsekwencji na osamotnienie i nieufność. Do każdego z nas Bóg nieustannie kieruje znaki swojej miłości i obecności. Stwórca wysyła do nas te znaki poprzez spotykane osoby, a także poprzez wydarzenia i przeżycia, które stają się naszym udziałem. Jeśli mamy otwarte oczy i wrażliwe serce, to ze zdumieniem odkrywamy to, że całe nasze życie wypełnione jest znakami Bożej obecności i miłości. Największym z tych znaków jest Jezus Chrystus, bo w Nim miłość Niewidzialnego Boga stała się dla nas widzialna. Dzięki słowom i czynom Syna Bożego, który stał się człowiekiem, mogliśmy na zawsze przekonać się o tym, że Stwórca kocha nas bezwarunkowo i nieodwołalnie, dosłownie nad życie. Wbrew pozorom więzi z Bogiem wymagają zwykle mniejszego stopnia zawierzenia niż więzi z ludźmi, gdyż drugi człowiek daje nam często znaki, które nas niepokoją. Czasem okazuje nam życzliwość i przyjaźń, ale w innych sytuacjach ten sam człowiek potrafi dawać nam znaki obojętności, a nawet agresji. Tymczasem Bóg jest stały w swoich sposobach odnoszenia się do nas. On odnosi się do nas zawsze z miłością. Jednak Jego znaki docierają tylko do tych ludzi, którzy mają oczy i chcą widzieć oraz mają uszy i chcą słyszeć.
3. Szczegółowe formy powołania
Kto dorasta do świętości,
ten dorasta do każdego powołania,
jakim Bóg go obdarza.
Z faktu, że Bóg każdego z nas bez wyjątku powołuje do świętości, nie wynika, że powinniśmy stawać się podobni jedni do drugich. Świętość przejawia się zawsze w sposób ukonkretniony, a przez to niepowtarzalny i specyficzny dla danej osoby. Właśnie dlatego życiorysy wielkich świętych bywają tak bardzo niepodobne do siebie. Świętość to błogosławiony, bo oparty na naśladowaniu Chrystusa, sposób angażowania się w życie danej społeczności: rodzinnej, zawodowej, sąsiedzkiej. To szlachetne wypełnianie codziennych obowiązków, które wynikają z tej konkretnej formy życia, jaką Bóg zaproponował danemu człowiekowi w określonych realiach codzienności.
Jedyną wspólną cechą ludzi świętych jest wierność, stanowczość i wytrwałość w naśladowaniu Chrystusa. Jednak każdy ze świętych przeżywa i wyraża swój święty sposób istnienia w sobie tylko właściwy sposób. Im większy stopień świętości osiąga dana kobieta czy dany mężczyzna, tym bardziej stają się oni podobni do Chrystusa, a jednocześnie tym wyraźniej różnią się od innych ludzi w swoich konkretnych sposobach i formach wyrażania świętości. Prawdziwi święci charakteryzują się tym, że dorastanie do świętości nie ogranicza ich niepowtarzalności, lecz przeciwnie: tę ich niepowtarzalność uszlachetnia i czyni jeszcze bardziej oryginalną i cenną.
Z powierzchownym spojrzeniem na dar powołania mamy do czynienia wtedy, gdy słowo „powołanie” odnosi ktoś jedynie do specyficznej formy życia, na przykład do małżeństwa czy kapłaństwa. Tymczasem tego typu ukonkretniona forma realizacji powołania to ostatnia, trzecia już faza odpowiedzi na propozycje powołaniowe, jakie Bóg kieruje do człowieka. Sposób realizacji tej trzeciej fazy realizacji powołania zależy od tego, co dana osoba uczyniła z otrzymanym od Boga darem człowieczeństwa, a także z powołaniem do świętości. Być może dla kogoś zaskoczeniem będzie twierdzenie, że każdy z nas jest najbardziej odpowiedzialny za to, czy i w jaki sposób odpowiada na dwa pierwsze powołania, a zatem na powołanie do bogatego człowieczeństwa oraz na powołanie do naśladowania Chrystusa.
Kto z wdzięcznością przyjmuje od Boga dar bycia osobą, czyli zdumiewający dar bycia kimś podobnym do Stwórcy i kto dorasta do świętości, czyli w swym sposobie bycia i działania rzeczywiście kieruje się miłością, której uczy nas Wcielony Syn Boży, ten staje się gotowym do realizacji świętości w konkretnej formie życia. W Duchu Świętym „każdy chrześcijanin odkrywa swoją oryginalność i niepowtarzalność swojego powołania, a równocześnie swoje naturalne dążenie do jedności. Duch jest tym, który sprawia, że w Kościele jest tyle powołań, a razem wzięte stanowią to samo powołanie do jedności miłości i świadectwa. Powołania w Kościele są konieczne w ich różnorodności do realizacji powołania Kościoła. Właśnie to jest oryginalnością powołania chrześcijańskiego: doprowadzenie do tego, by realizacja osoby zbiegła się z realizacją wspólnoty. Oznacza to przewagę logiki miłości nad logiką interesów prywatnych, logiki dzielenia się nad logiką narcystycznego zawłaszczania otrzymanych od Boga talentów” (Nowe powołania dla Nowej Europy, 18 d, Watykan 1988). Człowiek, który w sposób wierny i stanowczy podejmuje powołanie do bogatego człowieczeństwa i do świętości, staje się człowiekiem silnym wiarą, nadzieją i miłością. Żyje w błogosławiony sposób i umacnia się na drodze zbawienia. Taki człowiek jest dla innych ludzi czytelnym świadkiem Chrystusa i w szlachetny sposób radzi sobie w każdej sytuacji.
Jeśli ktoś jest powołany do małżeństwa, a mimo to nie staje się małżonkiem i rodzicem z tego powodu, że nie chroni i nie rozwija w sobie bogatego człowieczeństwa, lecz przeciwnie – żyje w egoistyczny sposób, to jest za taką sytuację osobiście odpowiedzialny. Jeśli jednak żyje ktoś w sposób zgodny z otrzymaną godnością dziecka Bożego i dorasta do świętości, lecz na swojej drodze nie spotyka osoby podobnie dojrzałej, to nie ponosi winy za to, że w tej sytuacji nie zawiera małżeństwa i że nie zakłada rodziny. W Kościele nie ma odpowiedzialności zbiorowej. Kto dorasta do świętości, ten nie może być obarczany odpowiedzialnością za to, że ktoś inny nie dorasta do tej miary człowieczeństwa, jaką został obdarowany przez Boga.
Podobnie kto odkrywa powołanie do kapłaństwa czy życia konsekrowanego, ale zaniedbuje pracę nad sobą i z tego powodu nie wstępuje do domu formacyjnego lub zostaje stamtąd usunięty przez przełożonych, ten ponosi odpowiedzialność za zaistniałą sytuację. Jeśli jednak człowiek ten dorasta do miary otrzymanych od Boga darów i charyzmatów, lecz nie może zrealizować otrzymanego powołania nie ze swojej winy, wtedy nie ma powodów, by czynić sobie wyrzuty sumienia. Taka sytuacja może mieć miejsce na przykład w państwach totalitarnych, które zakazują Kościołowi wszelkiej działalności i które nie pozwalają na święcenia kapłańskie czy na istnienie wspólnot zakonnych.
„Rozpoznanie i troska wspólnot chrześcijańskich jest skierowana na wszystkie powołania, zarówno te, które weszły do tradycji Kościoła, jak i na nowe dary Ducha: konsekrację zakonną do życia monastycznego i życia apostolskiego, powołanie świeckich, charyzmat instytutów świeckich, stowarzyszeń życia apostolskiego, powołanie do małżeństwa, różne formy stowarzyszeń świeckich związane z instytutami zakonnymi, powołania misyjne, nowe formy życia konsekrowanego. Kościół jest żywy im bardziej bogata i różnorodna jest w nim ekspresja różnych powołań” (Nowe powołania dla Nowej Europy, 22 b, Watykan 1988). Statystycznie rzecz biorąc, zdecydowanie najczęściej konkretyzacja świętości dokonuje się w ramach powołania do małżeństwa i rodziny. Inne podstawowe formy powołania to kapłaństwo i życie konsekrowane.
W przypadku niektórych osób realizacja powołania do świętości przybiera czasem rzadką, a nawet wyjątkową formę. Przykładem tego typu powołania jest samotna lekarka na misjach, wędrowny katecheta, czy też naukowiec, który na całe lata zamyka się w laboratorium i poświęca badaniom dla dobra ludzkości. W każdej z tego typu sytuacji ważne jest, by taka wyjątkowa forma realizowania świętości nie była zamaskowanym skutkiem zaniedbań w dorastaniu do bogatego człowieczeństwa, ani ucieczką od pogłębionych więzi z Bogiem i z ludźmi. Dla przykładu, święty naukowiec może roztropnie uznać, że nie jest w stanie pogodzić pracy zawodowej z małżeństwem i rodziną, ale wyróżnia się szlachetnym człowieczeństwem, harmonijną osobowością, serdeczną więzią z Bogiem i z przyjaciółmi, wysokimi kompetencjami, wielką odpowiedzialnością w pracy badawczej czy dydaktycznej, uczciwością w każdej dziedzinie życia, zdolnością do budowania życzliwych więzi ze swymi współpracownikami czy studentami. Nie jest to zatem ktoś, kto rozwinął sferę intelektualną kosztem pozostałych sfer człowieczeństwa i kto nikomu nie potrafi okazać miłości.
Trzeba stanowczo podkreślić fakt, że realizacja każdej ze specyficznych form powołania wymaga osiągnięcia podobnego, czyli wysokiego stopnia dojrzałości i to zarówno w aspekcie rozwijania w sobie bogatego człowieczeństwa, jak też w aspekcie dorastania do świętości. Wiernym swemu powołaniu księżom i siostrom zakonnym potrzebne są te same cechy i umiejętności, jakie cechują szlachetnych i szczęśliwych małżonków i rodziców. Dojrzała realizacja każdego powołania wymaga mądrości, wolności, odpowiedzialności, wierności, wytrwałości, altruizmu, dojrzałości emocjonalnej, pracowitości, stanowczego panowania nad sobą. Jeśli ktoś z alumnów rozwija się harmonijnie w seminarium duchownym i po pewnym czasie opuszcza dom formacyjny na własną prośbę, gdyż odkrywa, że to jednak nie jego miejsce, wtedy może być wystarczająco dojrzały do zawarcia małżeństwa. Jeśli jednak jakiś alumn usuwany jest dyscyplinarnie decyzją przełożonych, gdyż na przykład okazuje się kłamcą, egoistą czy człowiekiem uzależnionym, to z pewnością w tej fazie życia nie do dorósł on jeszcze do realizacji żadnego powołania szczegółowego. W tej sytuacji usunięcie z seminarium nie oznacza sugestii, że człowiek ten powinien się ożenić, lecz że w nowym środowisku powinien podjąć solidną pracę nad sobą, której z jakichś względów nie podjął w czasie swego pobytu w domu formacyjnym.
Bóg nikogo z ludzi nie powołuje do jakiegokolwiek małżeństwa, jakiegokolwiek kapłaństwa czy jakiegokolwiek życia konsekrowanego, lecz wyłącznie do świętej wersji którejś z tych specyficznych form powołania. Nikogo z nas nie stworzył Bóg jako człowieka „drugiej kategorii”. Nie istnieją powołania „lepszego” i „gorszego” gatunku. Wszystkich ludzi we wszystkich czasach i w każdych uwarunkowaniach kulturowych powołuje Bóg na swój obraz i podobieństwo i na żadną mniejszą miarę rozwoju! Z tego właśnie powodu jeśli nawet dany człowiek ma zupełną – i uzasadnioną! – pewność, że jego powołaniem jest małżeństwo czy kapłaństwo, to ma jeszcze moralny obowiązek postawić sobie pytanie: czy rozwinąłem w sobie na tyle bogate człowieczeństwo i czy na tyle wiernie naśladuję Chrystusa, by być Jego czytelnym i radosnym świadkiem dla współmałżonka i dzieci albo dla wspólnoty parafialnej, w której przyjdzie mi pracować?
Realizacja każdego powołania nieuchronnie wiąże się z trudem pracy nad sobą, gdyż każde powołanie jest zaproszeniem do okazywania bliźnim prawdziwej miłości, a prawdziwa miłość – zawsze i na zawsze! – stawia prawdziwe, czyli najwyższe wymagania. Innymi słowy, dorastanie do powołania nie jest nigdy kwestią spontaniczności i nie dokonuje się w sposób automatyczny, na przykład na skutek osiągnięcia określonego wieku. Nie wystarczą tu najszczersze nawet chęci, ani dobra wola zainteresowanej osoby. Realizacja powołania wymaga budowania serdecznej przyjaźni z Dawcą wszelkich darów. Wymaga też potraktowania z całą powagą faktu, że każdy z nas otrzymał od Boga prawdziwą wolność, która wiąże się z prawdziwą odpowiedzialnością za własny sposób istnienia.
4. Rodzina a powołania
Żadne dziecko nie zostało stworzone
na obraz i podobieństwo swoich rodziców.
Największym marzeniem kochających się i szczęśliwych małżonków jest podzielenie się wzajemną miłością z dziećmi, którymi Bóg ich obdarzy. Tacy małżonkowie marzą o tym, by zaistniały ich dzieci, mimo że nie wiedzą przecież, jak ich córki czy synowie będą wyglądać, ani jakie będą mieć cechy. Gdy otrzymują od Boga dar rodzicielstwa, wtedy zdają sobie z tego sprawę, że dzieci nie są ich własnością. Są one bardziej dziećmi Boga niż ich dziećmi, gdyż nie zostały stworzone na obraz i podobieństwo swoich rodziców, lecz na obraz i podobieństwo Boga. Właśnie dlatego w miarę rozwoju dzieci mogą kształtować w sobie takie bogactwo człowieczeństwa, które zupełnie zaskoczy ich rodziców. Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że dzieci to dar od Boga i że ich najważniejszym zadaniem jest przyprowadzać je do Boga, który zna i kocha ich synów i córki nieskończenie bardziej niż najwspanialsi rodzice potrafią kochać swoje potomstwo.
Małżonkowie mają różne prawa, na przykład prawo wyborcze czy prawo do wolności słowa i sumienia. Ale nie mają prawa do posiadania dziecka z tego oczywistego powodu, że nie nikt nie ma prawa do posiadania jakiejkolwiek osoby. To nie małżonkowie mają prawo do dziecka, lecz to dziecko – jeśli przyjdzie na świat — ma prawo do tego, by było kochane i chronione obecnością, czułością oraz mądrością swoich rodziców. Małżonkowie mają święte prawo, by stworzyć takie warunki, w których dziecko może się pojawić i rozwijać. Nie mają natomiast prawa do niczego więcej. Nie są producentami, lecz stróżami dziecka, z chwilą, gdy ono zacznie istnieć. Właśnie dlatego dojrzali małżonkowie nie próbują nawet „zaprogramować” cech dziecka tak, jak konfiguruje się właściwości techniczne komputera. Jakakolwiek próba „programowania” dziecka byłaby zamachem na godność osoby i zaprzeczeniem miłości rodzicielskiej.
Najbardziej radykalnym błędem rodziców w odniesieniu do dzieci jest próba postawienia siebie w miejsce Boga, na przykład poprzez próbę „powołania” do istnienia takiej „wersji” dziecka, którą usiłują wytworzyć na własny obraz i podobieństwo lub na obraz i podobieństwo swoich aspiracji. To dowód, że są gotowi „pokochać” dziecko jedynie warunkowo, czyli że w rzeczywistości nie są gotowi kochać wcale. Usiłują uszczęśliwiać siebie, a nie dziecko. Wmawiają sobie, że jeśli ich dziecko będzie miało – określoną przez nich(!) – płeć czy będzie dysponowało – określonymi przez nich(!) – uzdolnieniami, na przykład sportowymi, artystycznymi czy muzycznymi, to będzie z pewnością szczęśliwe. Tymczasem ludzi szczęśliwych i nieszczęśliwych spotykamy w każdej grupie społecznej. Los człowieka zależy przede wszystkim od tego, na ile bezwarunkowo jest kochany, na ile solidne otrzymuje wychowanie i na ile wiernie realizuje otrzymane od Boga powołanie. Wiemy, że wśród wybitnych gwiazd sportu, piosenki czy filmu wielu jest ludzi, którzy przeżywają dramatyczny kryzys i są nieszczęśliwi.
Dziecko „zaprogramowane” przez rodziców na drodze manipulacji genetycznych, ma prawo później wykrzyczeć do rodziców swój ból, sprzeciw i protest. Ma prawo postawić im pytania, na które nie znajdą odpowiedzi: kto wam pozwolił określać, jakie powinienem mieć cechy? Kto wam dał gwarancję, że będę szczęśliwy wtedy, gdy narzucicie mi preferowaną przez was płeć czy uzdolnienia, które wam się podobają? Czy wiecie, że w ten sposób ogłaszacie całemu światu, że nie kochacie mnie, ale moje cechy, które żeście sobie zamówili? Kto dał wam prawo konfigurowania mnie według waszych aspiracji czy ambicji tak, jakbym był czymś, a nie kimś? Kto dał wam pewność, że przyniesie mi szczęście taka wersja mnie, jaka wam się podoba? Macie prawo zaprogramować dom i jego wyposażenie, ale nie macie prawa zaprogramować mnie, bo ja nie jestem rzeczą, lecz osobą! Dlaczego zaistniałem jako owoc waszego wyrachowania i kalkulacji, a nie jako owoc bezwarunkowej miłości? W obliczu tego typu pytań dziecka rodzice mogliby jedynie przyznać, że odważyli się przypisać sobie boską władzę. A człowiek, który przypisuje sobie władzę Boga, z czasem przekonuje się o tym, że przypisał sobie także boską odpowiedzialność, która go przytłoczy.
Szlachetni rodzice przyjmują od Boga dziecko zupełnie „w ciemno”, gdyż kochają je w sposób bezinteresowny. Miłość rodzicielska jest wręcz heroicznie bezinteresowna! Małżonkowie pragną bowiem, by zaistniał ktoś nieznany, kogo z góry przyjmą z miłością, czyli bezwarunkowo i bezinteresownie. A zatem bez względu na cechy dziecka! Bez względu na to, ile radości czy ile cierpienia im przyniesie! A także bez względu na to, jakie otrzyma powołanie od Boga. Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że ich dziecko nigdy, w żadnej sytuacji nie stanie się ich własnością. Ofiarują mu całą miłość i mądrość, do jakiej są zdolni, mimo że z góry wiedzą, iż tak obdarowane przez nich dziecko nie pozostanie z nimi, lecz pójdzie w świat, by swoją miłością i mądrością obdarzyć obcych ludzi w pewnym wymiarze bardziej niż własnych rodziców!
Rodzice są kochają, chronią i wychowują dziecko nie po to, by ono im się kiedyś „odwdzięczyło”, lecz po to, by stało się darem dla swojego przyszłego małżonka, dla przyszłych dzieci, dla przyjaciół, a nawet dla zupełnie obcych ludzi, jeśli takie właśnie będzie jego powołanie. Jedyne, co rodzice rzeczywiście mogą i powinni zaprogramować, to tworzenie optymalnych warunków dla rozwoju ich dziecka, gdy Bóg obdarzy ich radością rodzicielstwa. Tylko te dzieci, które wiedzą, że są owocem bezwarunkowej miłości Boga i bezinteresownej miłości swoich rodziców, mają optymalne warunki, by rozkwitać w swym człowieczeństwie i by dorastać do miary otrzymanego powołania.
Szczególnie ważną rolą rodziców jest dyskretne i cierpliwe towarzyszenie swoim dzieciom w odkrywaniu ich powołania w taki sposób, by nie sugerować synom czy córkom czegokolwiek w tym względzie. Do dziś jestem wdzięczny mojej mamie za to, że dopiero po moich święceniach kapłańskich powiedziała mi o tym, że prosiła Boga, by jeden z jej synów został księdzem. Jan Paweł II wielokrotnie przypominał chrześcijańskim rodzicom o tym, by wspierali swoje dzieci na drodze dorastania do powołania. „Pragnę zwrócić się do was, rodzice chrześcijańscy, aby zachęcić was, byście byli blisko waszych synów i córek. Nie pozostawiajcie ich samotnych w obliczu wielkich decyzji wieku dorastania. Pomóżcie im, by nie ulegli pokusie szukania jedynie dobrobytu materialnego i kierujcie ich ku prawdziwej radości, tej duchowej” (Orędzie na Tydzień Modlitw o Powołania, 2001).
Jan Paweł II podkreślał jakże ważny fakt, że „rodziny odgrywają rolę decydującą o przyszłości powołań. Świętość miłości małżeńskiej, harmonia życia rodzinnego, duch wiary w rozwiązywaniu codziennych problemów życia, otwartość na innych, zwłaszcza na biednych, uczestnictwo w życiu wspólnoty wierzących, stanowią właściwe środowisko dla odkrywania Bożego powołania i dla jego wielkodusznej realizacji ze strony dzieci” (Orędzie na Tydzień Modlitw o Powołania, 2002). „Zwracam się do was, rodzice. Bóg powierzył wam zadanie, by kierować młodych na drogach świętości. Bądźcie dla nich przykładem ofiarnej wierności Chrystusowi. Dodajcie im odwagi, by nie bali się wypłynąć na głębię, odpowiadając bez wahania na zaproszenie Pana. On powołuje niektórych do życia w rodzinie, a innych do życia konsekrowanego albo do kapłaństwa służebnego. Pomóżcie im rozpoznać, jakie jest ich powołanie oraz stać się prawdziwymi przyjaciółmi Chrystusa i Jego autentycznymi uczniami!” (Orędzie na Tydzień Modlitw o Powołania, 2005).
Dojrzali rodzice umożliwiają swoim dzieciom odkrycie tego, że miłość do Boga i do człowieka jest nierozerwalna. To właśnie w rodzinie młodzi ludzie powinni odkryć, że każdy z nich jest powołany do wielkiej miłości niezależnie od tego, czy będą ją realizowali jako świeccy, czy też jako osoby duchowne. Rodziny, w których młodzi doświadczają tego, że są nieodwołalnie kochani i w których uczą się nieodwołalnie kochać, stają się urodzajną glebą powołań.
Istotnym zadaniem rodziców jest upewnianie dorastających dzieci o tym, że życie jest darem otrzymanym, który z samej swej natury jest zaproszeniem do tego, by stać się darem ofiarowanym. Rolą rodziców jest wyjaśnianie, że miłość do Boga i do bliźniego oznacza pełnię rozwoju człowieka i prowadzi do trwałej radości. Wierne pójście za powołaniem — także kapłańskim czy zakonnym — w żadnym przypadku nie oznacza życia w samotności, ani rezygnacji z mocnych więzi międzyludzkich, lecz przeciwnie — jest gwarancją wypływania na głębię tychże więzi. Innym ważnym zadaniem rodziców jest pomaganie dorastającym córkom i synom, by stawali się zdolni do podjęcia decyzji na całe życie, a nie tylko do krótkoterminowych zobowiązań, opartych na chwilowym zapale czy na zaangażowaniu emocjonalnym.
Wzorem do naśladowania dla wszystkich rodziców jest postawa św. Andrzeja Apostoła, który przyprowadza do Chrystusa swego brata. Andrzej nie domyśla się nawet, jak niezwykłe powołanie otrzyma Piotr od Jezusa. Podobnie rodzice powinni wskazywać na Chrystusa i z cierpliwością przyprowadzać do Niego swoje dzieci. A wtedy ze zdumieniem przekonają się, że ich dzieci odkryją powołania przewyższające najśmielsze oczekiwania rodziców. Aby rodzice mogli pomagać dzieciom w trafnym odkryciu i w dojrzałej realizacji otrzymanego powołania, sami potrzebują stałego wzrostu w dojrzałości i budowania coraz bardziej pogłębionej więzi z Chrystusem. Szczególne znaczenie ma tu regularna Eucharystia i osobista modlitwa, lektura Pisma świętego i sakrament pojednania, korzystanie z katechezy dla dorosłych, rekolekcje parafialne, włączenie się w ruchy formacyjne.
Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że istotą wychowania chrześcijańskiego nie są nakazy czy zakazy, lecz fascynowanie dzieci i młodzieży perspektywą życia w świętości, czyli perspektywą życia w prawdzie, wolności i miłości! Być odpowiedzialnym rodzicem to nie tylko dojrzale kochać własne dzieci, ale to także pomagać im w tym, by również one uczyły się kochać w podobnie dojrzały sposób. Najbardziej owocnie kochamy tych, którzy z naszą pomocą uczą się kochać i którzy dzięki temu cieszą się własnym istnieniem, a także Bogiem i ludźmi!
Wychowanie w rodzinie według pedagogii Ewangelii oznacza, że największym marzeniem rodziców jest wspólne z dziećmi dorastanie do świętości. Tacy rodzice nie szczędzą dzieciom serca ani czasu. Codzienne znajdują okazje, by rozmawiać z nimi na tematy, które pomagają dzieciom wypływać na głębię dobra, prawdy i piękna. Dojrzali rodzice wiedzą o tym, że nie jest możliwe wychowanie „zaoczne”! Formowanie wartościowych postaw dokonuje się zawsze za pomocą spotkań twarzą w twarz. Być rodzicem to całymi dniami, miesiącami i latami rozmawiać z dziećmi o sztuce życia. To uczyć ich w prawy sposób myśleć, kochać i decydować. To odpowiadać na wszystkie ich pytania. Także na te pytania i wątpliwości, które dzieci stawiają za pomocą milczenia, a czasem w formie buntu czy agresji. Być rodzicem to proponować dzieciom — a najpierw samemu sobie! – wyłącznie optymalną, czyli ewangeliczną drogę życia. Drogi gorsze, a tym bardziej drogi niegodne człowieka, dzieci potrafią znaleźć bez pomocy rodziców.
Niektórzy rodzice obawiają się tego, że wychowując dzieci zgodnie z zasadami Ewangelii, „skazują” je na to, że staną się one w przyszłości ofiarą ludzi niewychowanych i nieszlachetnych. Tego typu obawy są zbędne, gdyż wynikają z niezrozumienia istoty wychowania według pedagogii Ewangelii. Otóż dziecko rzeczywiście wychowane na wzór słów i czynów Chrystusa, nie będzie nigdy krzywdzić innych ludzi, ale też nie będzie pozwalać innym na to, by było przez nich krzywdzone. Takie dziecko w dorosłym życiu będzie odnosiło się do innych z miłością i szacunkiem, ale bez naiwności. Tę właśnie mądrość wychowania podkreśla Jezus wtedy, gdy podaje najkrótszą definicję chrześcijanina: „Bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie” (Mt 10, 16). Ci rodzice, którzy są wierni własnemu powołaniu, którzy przyprowadzają swoje dzieci do Boga i którzy uczą swych synów i córki naśladowania Chrystusa, czyli dorastania do świętości, w najbardziej owocny sposób pomagają dzieciom w przypatrywaniu się otrzymanemu powołaniu oraz w radosnym wypełnieniu tegoż powołania. Mądrzy rodzice pomagają swym dzieciom w dorastaniu do każdego powołania, jakie Bóg podpowie ich synom czy córkom.
Zdarza się czasem tak, że rodzice księży czy osób konsekrowanych mają poczucie wyższości, gdyż sądzą, że ich dzieci obrały stan „wyższej doskonałości”. Tymczasem w Kościele nie ma stanów „wyższych” i „niższych”, gdyż wszyscy powołani jesteśmy do życia w tej samej, świętej miłości. Drugi błąd, który grozi rodzicom księży czy sióstr zakonnych, to postawa przeciwna, a zatem przekonanie, że dokonali oni czegoś niezwykłego, bo „poświęcili” swoje dzieci Bogu. Tymczasem dzieci nie są nigdy własnością rodziców więc rodzice — choćby chcieli — nie mogliby swoich dzieci nikomu ani niczemu „poświęcić”! Bycie darem dla Boga i dla bliźnich w takim samym stopniu — chociaż w inaczej wyrażanej formie — odnosi się zarówno do małżeństwa i rodziny, jak do kapłaństwa czy życia konsekrowanego.
Zadaniem chrześcijańskich rodziców jest fascynowanie swoich dzieci życiem w świętej miłości, niezależnie od tego, jakie Bóg podpowie im specyficzne drogi życia. Rolą rodziców jest przypominanie dzieciom o tym, że wykształcenie, praca zawodowa, zdobycie ustabilizowanej pozycji finansowej czy władzy nikomu nie wystarczy do szczęścia! To wszystko jest wtórne w odniesieniu do powołania, w którym wyraża się tajemnica człowieka i ostateczny sens jego istnienia.
Zakończenie
Powołanie to spotkanie Boga, który kocha,
z człowiekiem, któremu Bóg proponuje
przyjaźń i błogosławioną drogę życia.
Bóg, który niedowołanie kocha i w pełni rozumie człowieka, każdemu z nas mówi całą prawdę o naszej sytuacji na tej Ziemi. Jest to ta sama prawda, którą objawił nam na początku historii ludzkości: Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście (…) Wybieraj…” (Pwt 30, 15). W swej nieskończonej wyobraźni miłości Stwórca czyni wszystko, by każdemu z nas pomagać w wybieraniu drogi błogosławieństwa i życia. On jest pierwszym i najważniejszym animatorem powołaniowym. Powołanie to droga błogosławieństwa, którą Bóg obmyślił osobiście w sposób dostawany do niepowtarzalnych możliwości oraz specyficznych uzdolnień każdego człowieka w historii ludzkości. Nikt z ludzi nie jest zbędny. Nikt z nas nie pozostaje anonimowy w świadomości Boga. Los nikogo z nas nie jest Mu obojętny. Bóg nie tylko obdarzył każdego człowieka niepowtarzalną twarzą. On też dla każdego z nas ma niepowtarzalny pomysł na błogosławione życie: w doczesności i w wieczności!
Często słyszymy stwierdzenie, że powołanie to spotkanie dwóch wolności: Boga i człowieka. To prawda. Jednak bardziej precyzyjne jest stwierdzenie, że powołanie to spotkanie dwóch miłości: Boga i człowieka. A najbardziej precyzyjne jest stwierdzenie, że powołanie to spotkanie dwóch osób: Boga, który zaskakuje i zdumiewa swoją miłością i człowieka, który nigdy nie będzie Bogiem, ale któremu Bóg proponuje przyjaźń tak serdeczną, jak między najlepszym rodzicem a najszczęśliwszym dzieckiem.